wtorek, 16 grudnia 2014

Jak spieprzyć sobie życie - poziom hard...

Staram się w ostatnim czasie nie myśleć za dużo.
Nie mniej, nie więcej, tylko tyle co potrzeba by dzień się nie zakończył katastrofą.
Wstaję i robię klik - funkcja automatu poszła w ruch.
Nie myślę, bo mi to nie służy - zaraz coś mi wpada do oka i męczę się z tym do końca dnia.
To coś sprawia, że wyrabiam normę nawilżania oka, aż boję się, że się pomarszczy jak skóra i oko będzie do wymiany, bo na stare będzie wyglądać.

No, ale przychodzi taki moment, że jednak trzeba tyłek usadowić w jednym miejscu i się skupić.
Takie skupienie to nie lada wyczyn.
Bo i odwagi i cierpliwości potrzeba do tego.
Odwagi - bo kto normalny chce zebrać po roku wszystko do kupy, chyba masochista tylko.
Cierpliwości - no kurde weź ogarnij 365 dni?!

Jednak trzeba.
Bo po co ciągnąć to za sobą przez kolejny rok?
Nie lepiej pieprznąć to do szufladki: To już było - z nadzieją, że nic w życiu się dwa razy nie zdarza i więcej mnie cholerstwo nie dopadnie.

Więc i ja siadłam.
Przygotowałam się do tego odpowiednio:
- kartki (powtarzam 365 dni!) i długopis, możesz nawet dwa, dla pewności.
- coś ciepłego do picia, ja preferuję kawę, bo jakoś mnie jej zapach dobrze nastraja.
- chusteczki higieniczne - tłumaczyć nie muszę
- czekolada, najlepiej ta duża, albo nie słoik nutteli też może być.

I tu następuję ten moment - funkcja automat odpoczywa, a Ty zwolnij wszelkie blokady...

Zaczynam kalkulować, plusy i minusy tego roku.

Plusy:
Znalazłam dobra pracę...
Marcelek zdrowy...
Ja zdrowa...
I?

No tak co mi więcej do szczęścia potrzeba nie? Dom mam, pieniądze są, dziecko szczęśliwe i przyszłość spokojna. I ja jeszcze marudzę? Bezczelna...

A ja jednak dużo straciłam przez ten rok.

Straciłam 7 letni związek i szansę na stworzenie pełnej rodziny mojemu dziecku. To już zawsze będzie ciągało za sobą jakieś konsekwencję. Czasami czuję się zła sama na siebie i strumieniem lecą myśli: Może mogłam coś jeszcze zrobić, może mogłam jeszcze zaczekać, dla małego? 
Mówią, że przejdzie, że za jakiś czas będzie mniej bolało, że będzie lepiej. Niektórzy posuwają się do stwierdzenia, że to nie była prawdziwa miłość, że żyłam fikcją...
Straciłam część siebie, zostawiłam ją tam za drzwiami, dla niego - po takim kopniaku jakim dostałam od życia, zbierając się w popłochu by uciec i nie czuć bólu, zostawiłam ją tam. Ona - to ta uśmiechnięta i nie bojąca się życia kobieta, ta optymistka i marzycielka, została tam. I najgorsze jest to, że nie mam odwagi po nią wrócić. 
Straciłam pewne swoje zasady, które budowałam tyle lat - były jednym wielkim kłamstwem.
Straciłam wiarę w ludzi, bo przecież wierzyłam, że w każdym nawet z pozoru najgorszym człowieku jest odrobina dobra. W nim nie było.
W najgorszym momencie sięgnęłam dna...
Dno można porównać do malutkiego pomieszczenia - nie ma w nim nic: nie ma okna przez które można wyjrzeć snując plany - nie ma okna, nie ma planów, nie ma drzwi - nie wyjdziesz sama z pomieszczenia, bo i siły i chęci brak. Nie powiem Ci jakie ściany mają kolor, bo ich nie widzę. Nie widzę kolorów, bo ich w sumie tam nie ma. I nie, nie ma światła by móc je zobaczyć. I nie ma tam nic fajnego. Nie ma łóżka na którym się wyśpisz. Nie ma łóżka i nie ma snu. Nie ma snu i nie ma energii. Nie ma energii, przychodzi bezsilność. Przychodzi bezsilności, a z nią chęć ucieczki. A jak uciec z pomieszczenia bez drzwi? Sama nie dasz rady...

A ja jednak jestem, nawet się czasami uśmiecham, i o dziecko dbam - jak najlepiej potrafię...
I zaczyna mi to wychodzić.
Mówią, że będzie lepiej...
Czekam na to...


niedziela, 14 grudnia 2014

TATO POMAGA MAMIE - akcja organizowana przez BeMam!

Chciałabym Wam napisać o pewnej akcji.

To, że temat "tatusiów" interesował mnie można zobaczyć w historii FP i po tekście Ojcowska miłość - inny punkt widzenia. Teks ten jest najpopularniejszym tekstem na moim blogu. Miał 2223 wyświetleń, ale nie o tym dziś.

Jakiś czas temu dostałam wiadomość o współpracy z BeMam, która przedstawiła mi kilka informacji na temat swojego pomysłu -  patrząc na temat, zgodziłam się. Zezwoliłam na publikację swojego tekstu.

O co chodzi w akcji?
Akcja „Tato Pomaga Mamie” ma na celu promocję aktywnego podejścia Tatusiów do opieki nad nowym członkiem rodziny oraz podkreślenie ich roli w tym życiowym przedsięwzięciu – Tato może opiekować się dzieckiem równie dobrze jak Mama! Akcja promuje zdrowy podział rodzicielskich obowiązków pomiędzy oboje rodziców, ma także za zadanie uwrażliwić Tatę na potrzeby Mamy, by stanowił dla niej wsparcie w trudnych chwilach po porodzie.
Skąd pomysł na akcję?
Idea narodziła się kilka miesięcy temu, dzięki pewnemu Tacie, który po tym jak pierwszy raz został ojcem, poświęcił się bez reszty opiece nad maluchem i jego Mamą. Początki macierzyństwa nie były łatwe, a bez pomocy Taty byłyby jeszcze trudniejsze. Dlatego zrodził się pomysł, by mówić o tym głośno. Opowiemy trochę o porodzie i wszystkich ciężkich chwilach, jakie mogą towarzyszyć kobiecie zaraz po. Pokażemy jednocześnie, jak ważna jest pomoc Taty i ile może on dać dziecku. Skupimy się też na podziale rodzicielskich ról, bo niezwykle ważne jest, by umieć dzielić się obowiązkami nawzajem siebie wspiera
Kto bierze udział?
Do akcji przyłączyło się wiele blogów parentingowych, sklepów internetowych i kawiarni. Partnerem akcji jest mamdziecko.interia.pl. Jako patroni medialni wspierają nas Magazyn Dobra Mama i Magazyn Obsesje oraz portale: madrzyrodzice.pl i mjakmama24.pl. Udział w akcji nie jest zamknięty, dlatego jeśli chcecie do nas dołączyć, zachęcamy do kontaktu.
Dla kogo jest akcja?
Akcja jest dedykowana zarówno Tacie, jak i Mamie. To wszystko dla Was kochane Mamusie i kochani Tatusiowie! Dlatego dołączajcie, lajkujcie na FACEBOOKU i udostępniajcie nasze teksty!
Dziać się będzie sporo…
Planujemy publikować artykuły i organizować konkursy z nagrodami. Co więcej, w przedświątecznej atmosferze możecie całą rodziną wpaść na ciasteczko i kawę do partnerskich KAWIARNI lub zrobić zakupy z rabatem w SKLEPACH INTERNETOWYCH, do których linki znajdziecie na naszej stronie. To wszystko na hasło: „TatoPomagaMamie”.
Pamiętajcie – Tylko wspólne działanie może coś zmienić! Razem możemy więcej!
Zapraszam na FP akcji:
https://www.facebook.com/tato.pomaga.mamie?fref=ts

Na stronę:
http://www.bemam.pl/tatopomagamamie/

Oraz przy okazji do BeMam:


sobota, 13 grudnia 2014

Samobójstwo matki

Głowę mi rozsadza zmęczenie. 
Kawa nie pomaga.
Nie w taką pogodę jak dziś.
Snuje się jak cień próbując ogarnąć nieład w domu - miałam nadzieję choćby na 10 minut drzemki ,ale jak tylko pozostawiam na chwilkę Marcelka to zaczynają się dopiero kłopoty. Czas poświęcony na zajęcia domowe podlega dziwnemu zjawisku przepełnienia: jeśli sprzątam dłużej niż 30 minut, bałagan jedynie się nasila, podłogi staja się coraz brudniejsze, poukładane zabawki rozbiegają się po domu, łazienka (sama) zalewa się wodą, a ubrania równie same opuszczają komodę i radośnie ścielą się wokoło. Opadają mi ręce, nie jestem w stanie zapanować nad mieszkaniem. Najlepiej było by po prostu zdetonować w nim bombę i już.
Moją czaszkę przeszywa ból i w tym właśnie momencie Marcelek urządza koncert na sześć żeberek kaloryfera i łyżkę. Gdy udaje mi się odciągnąć go od muzykowania, przypomina sobie, że jest zmęczony, głodny i że rosną mu zęby.
Pęka mi żyłka w mózgu. Mam ochotę uciekać. Marcel nie chce zasnąć i płacze.  

Są takie dni, gdy czujemy, że nie dajemy rady. Gdy chcemy uciec od własnych dzieci, uciec od nieprzespanych nocy, hałasu, zamętu. Frustracja nie rodzi się szybko. Po kilku (kilkunastu bądź kilkudziesięciu) miesiącach „zamknięcia w domu” z naszymi maleństwami zaczyna nam dokuczać znużenie. Później szukamy okazji, by choć na chwilę pozbyć się dzieci, by ktoś inny je ponosił lub schylony w pół prowadził za rękę 30 razy przez ten sam pokój. Czasem nie chcemy się przyznać, że etat matki polki na 150% bywa dla ponad siły i że potrzebujemy urlopu, choćby wieczoru na spotkanie ze znajomymi, kino, sport.
 Jeśli zauważymy rodzącą się powoli frustrację, może unikniemy sytuacji, gdy po przeczytaniu wiadomość o pewnej kurze domowej, która w przypływie szału targnęła się na własne dzieci, będzie nam żal nie tych dzieci, lecz ich matki.

____________________________________________________________________________________________




P.S Matka coraz bardziej szczęśliwa w tym swoim czworokącie ;) 

czwartek, 11 grudnia 2014

Urzędnik..


O urzędnikach wiele można złośliwości poczytać. Większość z nas wszakże musiała coś załatwić i natknęła się na „panienkę z okienka”, która to albo była zajęta, albo zdenerwowana, albo niekompetentna, albo usilnie starała się nas odesłać do koleżanki obok-od której właśnie przyszliśmy. Spędzamy godziny na wypełnianiu formularzy, przyklejaniu znaczków skarbowych, zagłębiamy się w papierzyskach, by wręcz w nich zatonąć i zacząć przeklinać biurokrację i urzędników. Niewielu jednak z nas dostrzega sekret jaki oni kryją…otóż oni nie są ludźmi.
Urzędnik to rodzaj istoty człeko-podobnej, coś (czy może ktoś) między wampirem a molem książkowym.  Żywi się kurzem pokrywającym papiery oraz frustracją petentów. Światło słoneczne mu nie sprzyja, stąd ma bladą, pergaminową skórę. Jednak jeszcze bardziej niż naturalnego światła boi się zdemaskowania, zwłaszcza gdy ktoś napomknie coś o „nieludzkim traktowaniu”. Dlatego buduje wokół siebie mur pozorów;
-szklanka z wiecznie zimną, nie dopitą herbatą (której przecież nigdy nie pije, tylko katuje interesantów opowieściami o tym, jak to owej herbaty czasu wypić nie ma),
-otacza się zdjęciami swoich, domniemanych krewnych (które w rzeczywistości ściągnął z internetu),
-snuje opowieści o swych wspaniałych dzieciach oraz małżonku, których cechy charakteru oraz sukcesy nie przypominają żadnego realnie żyjącego człowieka,
-powtarza też, że jest wciąż przemęczony i że klimatyzacja w biurze niszczy mu cerę tłumacząc tym swój zazwyczaj upiorny wygląd.
Biurokracja sprzyja rozmnażaniu urzędników. W tym celu należy udowodnić, że jakaś instytucja jest potrzebna. Czy ktoś słyszał, by zamknięto którykolwiek urząd? Zazwyczaj jedynie się one rozrastają mnożąc przykłady potwierdzające sens ich istnienia. Wystarczy powołać jakąś komórkę np rzecznika praw kobiet, praw mężczyzn, praw emerytów, praw dzieci czy krzywo wbijanych gwoździ, a potem stworzyć gąszcz procedur. Procedury wymagają formularzy i osobistego ich złożenia. Sztab pseudo-specjalistów dowiedzie jak ważna dla prawidłowego rozwoju gwoździa jest jego prostolinijność. Powstanie również szczegółowy wzór protokołu zagięcia, by po roku narodziła się potrzeba stworzenia dwóch urzędów: praw gwoździ wbitych na lewo i drugiego dla tych wbitych na prawo. 
Żadna instytucja skupiająca urzędników człeko-podobnych nie przestała istnieć, co najwyżej zmieniła nazwę. Chroniąc te dziwne istoty, a także dostarczając im pożywienia.