niedziela, 27 kwietnia 2014

O matki plagiacie i innych blogowych sprawach :)

Gdy mówię znajomym, że piszę bloga słyszę zazwyczaj, że chyba z wolnym czasie nie mam co robić, a podobno matką jestem. Owszem, jestem matką, ale jestem także człowiekiem postępowym. Wiem co to komputer, internet, a oprócz tego wiem jak to wykorzystać by mój wolny czas (pomimo bycia matką) był spożytkowany w przyjemny sposób. Jedni relaksują się w wannie, inni na zakupach, a że ja lubię pisać - to mam swojego bloga.

Jako blogerka musiałam się zapoznać się z blogosferą i zasadami panującymi tu-tak w wirtualnym świecie też panują pewne zasady. I uwierzcie mi na słowo: są one równie ważne jak te realne.
Jak pisać o czymś to tak by to miało "ręce i nogi", szanujmy czytelnika - przeczytałam nie jeden zbędny artykuł o wszystkim i niczym.
Jak krytyka to tylko konstruktywna - chyba nie muszę pisać jak odbiera się błazna w internecie, który na siłę próbuję przekonać, że dzieci przynosi bocian albo znajduję się je w kapuście.
Szanujmy pracę innych - nie masz pomysłu na siebie nie pisz wcale.

Dopiero pisząc własne teksty, szukając tego czegoś co by zainteresowało czytelnika, zaczęłam szanować pracę innych. Ale i ja jestem człowiekiem, który popełnia błędy...

Matka dopuściła się plagiatu, nie raz, nie dwa, a kilkakrotnie! I była bym bezkarna, gdyby nie jedna z blogowiczek - Matka Prezesa. Może od początku:
Do tej pory, pewnie jak większość z was, jeśli coś mi się podobało to po prostu zapisywałam sobie to na swoim komputerze: pliki, obrazy, muzykę. Pamiętacie z jakich stron to ściągaliście? Ja też nie. Udostępniając to dalej nawet nie zastanawiałam się jakie jest tego źródło. I tak, któregoś razu ściągnęłam sobie kawałek tekstu (na prywatnym koncie) MP i przerobiłam sobie pod siebie i wstawiłam zdjęcie z opisem. Zapomniałam o nim. 
3 dni temu na blogosferze delikatnie zawrzało, bo jeden portal przywłaszczył sobie fragment tekstu MP. Byłam w szoku, że takie rzeczy się dzieją (jestem początkującym blogerem i mało jeszcze widziałam) i ogromnie jej współczułam, bo sama wiem ile mnie kosztują moje posty. MP opublikowała post o plagiacie (TU) i podpisywałam się w nim "całą sobą". Wiecie jakiego szoku dostałam następnego dnia czytając wiadomość, że ja też dopuściłam się plagiatu?! Było mi głupio - to mało powiedziane, ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Mogłam to olać i mieć to gdzieś, ale MP bardzo dużo mi pomogła w blogowych sprawach, jako jedyna zresztą - nie tylko w rzeczywistości matka matce wilkiem, tu też się zdarzają takie rzeczy, mało kto do pomocy chętny, każdy chce być najlepszy i najpopularniejszy. Rzadko kto Ci zdradzi małe co nie co i podsunie kilka rad by prowadzenie bloga było lżejsze. Uwierzcie mi, że tłumaczyłam się jak tylko mogłam i przepraszałam. Błąd oczywiście naprawiłam, a MP nie taka zła jak ją opisują, była wyrozumiała.
Dzięki tej sytuacji zdałam sobie sprawę z tego, że tu na swoim blogu - plagiat był u mnie normą. Tym razem ze zdjęciami. NIE PODANIE ŹRÓDŁA z którego pochodzi zdjęcie TO TEŻ PLAGIAT. A przecież to zdjęcie samo nie powstało, ktoś je zrobił, poświęcił swój czas by je wykonać. Tego błędu nie naprawię, bo to nie możliwe. I przeprosić za bardzo nie mam kogo. Ale jako rozumny człowiek wyciągam wnioski ze swoich błędów i wam też radzę. U mnie obeszło się bez paragrafów i bardzo delikatnie, ale nie zawsze to tak się kończy...


 O konsekwencjach możecie sobie poczytać tu i nie myślcie sobie, że to was nie dotyczy. Dotyczy, tylko farta macie ;)

_______________________________________________________________________________________________

Jakiś czas temu pisałam z jedną z blogujących mam. Pisać jest łatwo, ale zebrać czytelników już trudniej. Oczywiście, że piszę głównie po to by pisać, ale gdybym chciała być anonimowa pisałabym w zeszycie prawda? Tak więc matka czyta inne blogi i stara się być na bieżąco, a i inspirację z niektórych czerpie. Podgląda to tu, to tam. Podpyta troszkę i jakoś się brnie w to swoje blogowanie ;)

W sumie są trzy blogi, które czytam od A do Z i śledzę na bieżąco:

Matka Prezesa - od niej zaczęła się moja przygoda z blogowaniem, ale to dłuższa historia. Na nią trafiłam jako pierwszą blogującą matkę. Jej nie można tolerować - albo się ją lubi albo nie. Mama wcześniaka - Prezesa i o dziwo nie ma 30-stki jak myślałam :D

Mamala - świeżo upieczona mama. Jej obecny stan bloga - lukier, cukier i inne słodkości, ale wbrew pozorom nie mdli. Jestem zobowiązana wracać - czekałam, odliczałam i stresowałam się jak inne internetowe ciotki Poli ;)

My Care - oczekująca mama. Wspieram i staram się pomagać. A i ona sama w sobie jest sympatyczną osobą, która wie jak podnieść na duchu.

Inne ciekawe blogi:


Była bym wdzięczna za jakieś linki do innych blogów (ciekawych) ;)

środa, 23 kwietnia 2014

Władza absolutna w wychowywaniu!

O Matkach Polkach-doskonałych pisałam już nie raz tu i tu
Matki Polki-Doskonałe to nie tylko nasze koleżanki, to także nasze matki, teściowe, babcie, ciocie, kuzynki, siostry, a nawet zwykła kobieta (zazwyczaj w wieku średnim) spotkana na ulicy, placu zabaw, sklepie...
Zawsze służą dobrą radą i o dziwo znają nasze dzieci lepiej niż my!
Po mimo 24 godzin 7 dni w tygodniu spędzonych z moim dzieckiem one wiedzą lepiej o jego odporności, rozróżniają trafniej jego płacz i na bank mają w oczach termometr, bo bez zastanowienia powiedzą mi czy jest mu za zimno czy też za gorąco.



Nauczyłam sobie radzić z nimi.
Tekst: "To MOJE dziecko, JA będę je wychowywać tak jak JA będę chciała i  to JA wiem najlepiej co jest dla niego dobre." zazwyczaj załatwia sprawę, ale jeśli czuje dalszą presję na sobie dodaję: "Mieliście już swoje 5 minut w wychowywani swoich dzieci, teraz pozwólcie, że ja wykorzystam swoje 5 minut - SAMA".



To są moje regułki, znam je na pamięć i używam je tak często jak potrzebuję, bez zbędnych wyrzutów sumienia.

Jako samotna matka mam ten komfort (nie, nie jest mi z tym dobrze - uprzedzając zbędne komentarze) że każdą decyzję podejmuje sama:
"Czy ma to być bezstresowe wychowanie czy jednak użyję klapsa?"
"Czy szczepić go 6 w 1 czy tylko zwykłe szczepienie?"
"Posadzić go na nocnik teraz czy za kilka miesięcy?"
Z nikim się nie konsultuje (chyba, że z lekarzem), a inni zainteresowani są tylko o tym poinformowali.

Jak już wspominałam - Marcel ojca ma.
Tak nam się życie ułożyło, że nie może być z nami.
Co wcale nie oznacza, że ojciec ręce umywa - on po prostu sam wie, że nie zna go na tyle by próbować podejmować jaką kolwiek decyzję na odległość i ma 100% zaufanie do mnie w tej sprawie.

Z drugiej strony - po za tematem, muszę to napisać, bo by mnie wyrzuty sumienia do końca życia zżerały - D. nie pozostawił syna na "pastę losu". Największa część naszych listów jest o Marcelu - co lubi, czego się nauczył, a co mu sprawia trudności. Przy każdym telefonie pada: "A ja się czuje Marcelek? , "Zdrowy jest?" , "Ucałuj małego od taty" . I nie jest to automatyczne, on naprwde się nim interesuje. Gdy czegoś nie wie - pyta. Cieszy się z każdego sukcesu. I przede wszystkim - CHOLERNIE za nim tęskni. 

Jednak za jakiś czas tata wraca.
I tu jest problem...
Bo matka będzie musiała kogoś słuchać.
Do tej pory matka wiedziała najlepiej i co zrobić jeśli ojciec swoje, a matka swoje?
A obydwoje jak najlepiej chcą?
Jak znaleźć kompromis, nie krzywdząc dziecka przy tym?
Pozwolić ojcu popełniać błędy wychowawcze czy jednak starać się zapobiegać?
A może jakieś wspólne reguły ustalić?

Jestem bardzo dominującą osobą i wiem, że mogę być problemowa, a naprawdę chciałbym tego uniknąć.
Chce by mi pomógł i mnie trochę od tej odpowiedzialności odciążył, ale jak to zrobić by zrobić to dobrze?


Pomocy!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Dziecięca otchłań :)

Marcel jest wspaniały.
Fantastyczny.
Niepowtarzalny.
I oczywiście odmienił moje życie.


Bycie jego mamą jest pasjonującym zadaniem.
A było by milsze gdyby nie jedna, jedyna wada mojego pierworodnego.
Otóż Marcel posiada układ pokarmowy.
Gdyby on jednak go nie posiadał, matka była by w siódmym niebie i problemów by nie miała.


Dziecięcy układ pokarmowy i jego ekscesy przeszły daleko moje wyobrażenia a posiadana wiedza z anatomii człowieka, w zasadzie na niewiele mi się zdała.  
Na pozór składa się on z wymienianych w książkach odcinków jak żołądek czy jelita. 
Jednak już w pierwszych dniach życia Juniora zakiełkowało we mnie zwątpienie, czy aby na pewno przewód pokarmowy niemowlęcia podlega jakimkolwiek normom.
Co za tym idzie termin "fizjologia" nie jest tu właściwym słowem.
Fizjologia bowiem, oznacza coś prawidłowego, zaś u syna mego nic związanego z trawieniem prawidłowe nie jest i nie dam sobie wmówić światłym autorytetom ryczącym w poradnikach, bądź na porodówkach, że „tak ma być”. 
Bo co stanowi normę? 
Począwszy od żądań karmienia co 30 min, bekań, ulewań na zagadkowym zielonkawym kolorze efektu przemian (termin trawienie też wydaje mi się nadużyciem) skończywszy, wszystko stanowi wybryk natury, która toleruje go jedynie ze względu na szlachetność matczynego serca.
Dlatego kiełkująca myśl moja padła na podatny grunt i zaowocowała teorią, iż dziecięcy układ pokarmowy stanowi rodzaj nieprzewidywalnej otchłani, domagającej się zapełniania.


Otchłań żyje własnym życiem. 
W jej zakamarkach dokonują się przemiany porównywalne jedynie z tymi, które towarzyszyły powstaniu świata. 
Kosmiczna zupa, bulgocząca, bekająca plazma tuż obok rodzących się i znikających małych, czarnych dziur, to wszystko z pewnością wypełnia żołądek niemowlaka razem z innymi zjawiskami, stanowiącymi brakujące ogniwo w teorii „Wielkiego wybuchu”.  
Otchłań zatem pochłania, przetwarza, emituje różnorodne treści, co nazywane jest kolokwialne kolkami czy ulewaniami. 
Targane jej poczynaniami dziecko wciąż popłakuje, stęka, budzi się w nocy domagając się zapełniania.
Otchłań ponadto próbuje wessać każdą napotkaną materię. 
W gardzieli niemowlaka znika wszystko, jedynym kryterium wsysania stanowi rozmiar; to co zmieści się w buzi i przejdzie przez przełyk ginie w chaosie żołądka bezpowrotnie. 
Materia, której połknąć nie można, nosi zaś znamiona zaślinienia i ponawianych z dużą częstotliwością prób absorpcji.
W miarę rozwoju dziecka, rodzic uczy się jak postępować z jego otchłanią. 
Z czasem udaje się ustalić pory posiłków, ograniczyć też dostępność wsysanej materii eliminując małe, bądź cenne przedmioty z zasięgu rączek latorośli. 
Wydaje się, że problemy zostały względnie rozwiązane. 
Wtedy jednak Otchłań ukazuje swe nowe oblicze z wachlarzem kolejnych możliwości. 
Pojawia się zagadnienie zębów. 
Kolki i emisje dziwnych substancji pod postacią ulewań zanikają. 
Teraz pęczniejące dziąsła dochodzą do głosu, nie dają spać zarówno dziecku jak i jego rodzicom, zaś z jamy gębowej niemowlaka sączy się w niezliczonej ilości ślina. 
Układ pokarmowy ponownie walczy o zdominowanie życia rodzinnego.



W końcu, nawet najgorsze ząbkowanie mija, ku wielkiej radości rodziców, którzy mogą ulec złudzeniu, iż zmagania z otchłanią mają już za sobą. 
Ale otchłań posiada wejście i wyjście ;)
Ale o tym jak będę zdawała relację z nocnikowania :D

sobota, 19 kwietnia 2014

Świąteczne przebudzenie...

Rankiem nie budzi mnie odgłos budzika, który dostał chrypki i radosną melodyjką nie nawołuje mojego mózg do powrotu z krainy snów do cielesnej powłoki. 
Nie budzą mnie też trele ptactwa, ani odgłosy pierwszych oddechów mojej wsi. 
Tak na prawdę, nie istnieje wiele sił ani natury, ani argumentów, które są wstanie wywołać u mnie reakcję radości na myśl o porzuceniu zacisza pościeli. 
Proces dobudzania jest z reguły długi oraz nader bolesny, także dla towarzyszących mi członków rodziny. 
Nie jestem skowronkiem. 
Uwielbiam nocną samotność, gdy przy wtórze spokojnego oddechu dziecka mojego oddaje się całkowicie niepotrzebnym zajęciom jak prasowanie, sprzątanie czy blogowanie.



W cichości serca zazdroszczę Marcelowi, że wstaje chętnie, wręcz euforycznie oraz w harmonii z naturą - czytaj wtedy gdy wstają kury, czyli bardzo wcześnie.
Otwiera oczęta ozdobione wachlarze zaskakująco majestatycznych (jak na chłopca) rzęs i niemal ćwierka z radości.
Zero lenistwa, zero problemów egzystencjalnych pt. "Po co?" , "Dlaczego?" , "I co dalej?" - tylko stuprocentowa witalność, gdy ja porą poranną przebywam w stanie niebytu świadomości.
Ciało moje ponaglane kawowym nałogiem zwleka się z łóżka i sunie niczym zombi przez korytarz.
Kończyny poruszają się nierytmicznie, a świadomość nie wróciła jeszcze pod czaszkę z nocnej włóczęgi.
Pierwsze łyki kawy rozgrzewają ciało, a przenikający do tkanek narkotyk powołuję do życia byt zwany Mamą Blog'ującom.
Świadomość rozsiada się wygodnie i zapowiada, że pora zacząć dzień!




Do niedawana sądziłam, że ów głód kawowy jest jedyną siłą będącą w stanie mnie obudzić.
Po  porodzie odkryłam drygą - mój syn.



_________________________________________________________________________________________________________

Chciałabym Wam złożyć najserdeczniejsze życzenia z okazji świąt Wielkanocnych! 

Dużo zdrowia i szczęścia :* 
Mama Blog'ująca
Marcelek.



                                    
                               

czwartek, 17 kwietnia 2014

O matkach doskonałych!

"Czy to jest konflikt pokoleń, zazdrość, czy luki w pamięci i dlaczego „te współczesne matki tak kiepsko sobie radzą”?
Dzisiejsza sytuacja z poczekalni na stacji kolejowej w oczekiwaniu na pociąg :)

W skrócie można przedstawić obraz tak: 
- wnuki tych pań są super, ale ich mamy-beznadziejne, źle zorganizowane, kompletnie pozbawione rozsądku, czy instynktu macierzystego.

Plotkują, załamują ręce, wzdychają. 
Dyskusja przeradza się w konkurs na najgorszą matkę oraz najlepszego wnuka. 
Tu nawet nie chodzi o konflikt teściowa-synowa, lecz o relacje dalece rozszerzone na wszelkie młode kobiety zajmujące się potomstwem. 
Gdy zabraknie przykładów z najbliższych gałęzi drzewa genealogicznego, wyciągane są kuzynki, sąsiadki lub koleżanki z pracy.
Należy bowiem udowodnić tezę: 
„Dziś one mają łatwiej niż my, a mimo to, sobie nie radzą. Nam się udało pogodzić wszystko. Budowałyśmy fabryki, szkoły oraz mosty, wychowywałyśmy dzieci, stałyśmy w kolejkach, prałyśmy stosy pieluch tetrowych i dawałyśmy sobie radę. My byłyśmy doskonałymi matkami mimo wojen, głodu czy socjalizmu. A one nic nie umieją.”
Pokolenie babcine bierze współczesne mamy pod lupę. 
Wyciąga się „nie wiadomo co” bezlitośnie, z dziką satysfakcją, że się znalazło błąd, który ze „szczerego serca” się wytyka jedynie dla dobra dziecka. 
Ciężar win mówi sam za siebie:
-wnuk nie je buraczków,
-pije tylko wodę (babcia wyrywa sobie włosy z głowy, bo herbatka przecież zdrowsza),
-młodym matkom brak cierpliwości, zaś we wspomnieniach babci macierzyństwo to okres zachwytu nad potomstwem, gdy wiecznie uśmiechnięty rodzić oddaje się wychowaniu aniołka (napomknę, że tę samą osobę napotkałam rzucającą przekleństwa w kierunku ukochanych wnuków, gdy marudzili w sklepie.)
-młoda matka nie chodzi z dziećmi do lekarza i nie usprawiedliwia jej ukończenie medycyny, bo cóż ona tam wie o dzieciach - nic przecież,
-młoda matka używa pieluszek jednorazowych, gdy innej matce wytyka się, że z tych właśnie pieluszek nie korzysta,
-dzieci maja za dużo zabawek,
-za mało się chodzi na spacery,
-nie uczy się dzieci korzystania z nocnika,
-młode mamy karmią piersią za długo, bądź za krótko, bądź w dziwacznych pozycjach.
Gdybym nie znała ani owych starszych pań, ani ich rodzin, może byłabym gotowa uwierzyć w zasłyszane historie, ba, może nawet byłabym gotowa przyznać im rację. 
Pamiętam jednak, że owe przedstawicielki pokolenia babć nie zawsze sobie radziły, bo z ich opowiadań wynika także: 
"Ktoś bił dzieci przedłużaczem, ktoś zaniedbał zęby a jego dziecko ma krzywy uśmiech i dwie martwe jedynki, ktoś znowu namiętnie smarował uczulenie córki jodyną, co „nie wiedzieć czemu” nie pomogło, a jeszcze skazało dziecko na dodatkową porcję szczypania i swędzenia. "
Na koniec dyskusji jedna z córek starszych mam (być może także była matką, a to by usprawiedliwiało jej oburzenie) największą krytykantkę, czy zna choć jedną osobę, którą może mi podać za wzór dobrej matki.
-Nie musi to być matka doskonała, tylko osoba, która najzwyczajniej sobie radzi z dziećmi.
-No,… nie ma takiej.- Odparła Krytykantka.
-To może nie w dzisiejszych matkach jest problem?
-Ach, po prostu zawsze można coś jeszcze poprawić.- Broniła się przedstawicielka babć.
-Wie pani, do taj pory historia zna tylko jeden przypadek, kiedy to Noe był trzeźwy, a świat był zalany. Zazwyczaj bywa odwrotnie.
Ja miałam ochotę dodać:
„Zapomniał wól jak cielęciem był”, jednak ugryzłam się w język, to by było zbyt prostackie przy jej cytacie z biblii. 
Jaki morał płynie z tej historii i czy w ogóle płynie? 
-Nie jestem pewna. 
Morały to nie moja specjalność, zdecydowanie wolę sączyć złośliwości. 
Jednak sobie i innym młodym matkom życzę więcej dystansu do nas samych jak i do opowieści starszego pokolenia. 
Rodziców doskonałych nie ma, a jak widać, z  tymi dobrymi też różnie bywa. 
Nie należy się raczej spodziewać pochwał, bo wszyscy mamy tendencje do skupiania uwagi na wadach, czy domniemanych błędach. 
Postępujmy z naszymi dziećmi kierując się ich dobrem. 
Nie pozwólmy, by poczucie obserwowania przez innych oraz cudze krytykanctwo rzutowały na wychowanie naszych latorośli, gdyż to prowadzi jedynie do kompleksów, poczucia winy i frustracji. 
Chyba jednak lepiej mieć wadliwą, wesołą mamę, niż doskonałą frustratkę? 
Zaś porady babuń są cenne, o ile nie jest ich za dużo.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Buziaki, buziaczki, BUZIOLE :)

Matka się cieszyła jak syn jej pierworodny się urodził.
Bardzo. 
Przeogromnie!

Matka się cieszyła jak synuś z brzuszka na plecy i odwrotnie się przekręcał.
Pamiętacie?

Też się pewnie cieszyłyście.

Matka się cieszyła jak syn siadać zaczął.
I jak wstał na nóżki sam.
I jak pierwszy krok zrobił.
I jak ząbek mu wyszedł.
Ten pierwszy, drugi, trzeci ... no i ten dwunasty tez matkę cieszył :)


Matka się cieszyła jak synek "mama" powiedział - a później podłapał, że mama też na "Ada" reaguję i tak woła sobie do matki po imieniu, a co mu tam...

Matka się cieszyła jak dziecię jej "pa-pa" nauczyło się pokazywać.
Dumna była taka jak paw!
No i jak już "piątkę" przybijał i "żółwikiem" się witał to ... oczywiście matka dumna była :D

Później synuś "cacy" mamie robił.
Jaka mama kochana się czuła!

I wogóle to chyba pisać nie muszę, że nawet kupka syna była "och" i "ach"?

Ale mama czekała i z uporem maniaka pytała syna:
- Dasz mamusi buziaczka?
A syn nic. Ani drgnie. Nie wzruszony.

Wszystkie dzieci swe matki całowały.
Na spacerze, w sklepie, na placu zabaw.
Na złość mi robiły, no serio, mówię Wam.
Baaa! Nawet widziałam jak dzieci ojców całują.
To już matkę kompletnie załamało...
A jej syn, nic. Nie kumał matki o co jej chodzi.

Aż tu któregoś ranka, czuję matka pełzającego w swoim kierunku małego potworka.
Placem w oku, nosie lub uchu miał mi oznajmić:
- Matka otwórz oczy, ja już nie śpię! Chyba nie myślisz, że ty będziesz?!
Czuję już jego oddech na moim policzku i już wiem, że on wyliczankę robi:
- Oko prawe wczoraj było, oko lewe na jutro zostawię, dziś matka dostanie w ...
I CMOK.
Matka oczy otwiera, a syn niewinnie się uśmiecha, jak aniołek.
Biorę, tulę, piszczę i sama ze sto razy całuję!

I wiecie jak się matka wtedy cieszyła?!
Bardzooo :D

I cały dzień matka terroryzowała swoje dziecko:
-Daj buziaka -CMOK
-Całusek dla mamusi -CMOK
-A dasz buziaczka mamusi -CMOK

I tak dziecię całuję mnie każdego ranka...
A matka się cieszy :D


________________________________________________________________________________
Donoszę, że Matka ma lepsze samopoczucie - to dla tych martwiących się o Matkę.
Dziękuje za miłe słowa ;*

________________________________________________________________________________

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Całodobowy plac zabaw?!

Boże "czytasz" i nie grzmisz?!

Może ja jakaś ograniczona jestem, bo nie rozumiem...
Czytanie ze zrozumieniem w szkole miałam na piątkę, więc w czym problem?

Nie, to nie ze mną jest problem - to z ludźmi, którzy mają śmiałość nazywać się "mamą" i "tatą".
Po przeczytaniu artykułu na wysokichobcasach.pl o "Całodobowych placach zabawach"  śmiało mogę napisać, że tych PRAWDZIWYCH rodziców jest coraz mniej.

Od małego rodzice trąbili mi, że gdy dorosnę będę zmuszona podejmować różne decyzję. Po podjęciu decyzji przyjdzie mi ponieść konsekwencję. Od mojego wyboru będzie zależało czy to był dobry czy też zły wybór. Mówili także by nie podejmować ich pod wpływem emocji, że zazwyczaj są to źli doradcy. Prosili bym kilka razy coś przemyślała, bo niektóre z nich będą rzutowały na całe moje życie... 

I dziękuje im za to, że powtarzali mi to milion razy, bo dzięki nim mam wpojone, że SAMA mam to czego chciałam i to czy w życiu mam pod górkę lub z niej jest tylko MOIM wyborem.




I tak się zastanawiam czym rodzice z artykułu się kierowali robiąc sobie dziecko?!
No czym?!

Dziecko to największe szczęście mnie spotkało - choć nie jest lekko, szczególnie gdy wychowuje się je samotnie. Czasami muszę zaciskać uda by się nie sikać, bo nie mam czasu pójść do taolety, bo akurat moje dziecko zachciało się przytulić. 
Ale to ja je urodziłam i ja je poczęłam prawda? 
Nikt mi go do brzucha nie włożył, ani prania mózgu mi nie zrobił w szpitalu by mi wcisnąć nie moje dziecko.
On jest jedna z moich "konsekwencji". MOICH!
Ponoszę ją codziennie rano wstając nie rzadko przed 7. 
Zapominając się uczesać i niezauważając plamy na bluzce przed wyjściem do sklepu.
Ale nie narzekam, bo przecież staram się być odpowiedzialna za moje życie.

A ci rodzice?

Po co im dziecko?

Bo koleżanka miała to ja też?!
Bo to taki element rodziny?!
Bo moda na macierzyństwo?
Bo wolnego czasu miałam za dużo?! 
Bo rodzina nalegała?!




Trzymajcie mnie! 

Patrze na swoje 80 cm biegające po pokoju i zastanawiam się jak ktoś może pomyśleć o nim jako o elemencie dekoracyjnym swojego życia? Jak można traktować tak rzeczowo dziecko? 

Uwielbiam chodzić z Marcelem na place zabaw. 
Gdy są inne dzieci, bawi się z nimi, ale zdarza się, że gdy przychodzimy nikogo nie ma.
Co robi wtedy matka? Wskakuję z nim do piaskownicy i robię babki!
W szoku jesteś?
Niemożliwe?
A jednak, bo ja matka, być może ta odstająca od norm uwielbiam spędzać czas ze swoim dzieckiem - choć nie koniecznie przy zabawie samochodami.



Jestem "za" wszelkim rozwojem placów zabaw. 
Jestem "za" placem zabaw w centrum handlowym.

Ale...

Takowy plac zbaw ma służyć mi do spotkań np. z koleżanką i jej dzieckiem. 
By pod naszym okiem dzieci korzystały z atrakcji, których zazwyczaj nie ma na osiedlowych placach.
Do tego by moje dziecko próbowało się odnaleźć w większym gronie dzieci.
By dziecko miało odskocznie od domowego zacisza.

Nie wyobrażam sobie zostawić go SAMEGO na kilka godzin! 

Czy wy się nie zastanawiacie nad poczuciem bezpieczeństwa takiego dziecka?
Przecież MAMA i TATA - najważniejsze osoby i pewnie najbliższe, zostawiają  je same na kilka godzin!
Tam jest zazwyczaj około kilkunastu do kilkudziesięciu dzieci w różnym wieku i zazwyczaj dwie-trzy opiekunki - myślicie, że to wasze dziecko jest tam najważniejsze i jego potrzeby będą zaspokojone jako pierwsze?
A kto nakarmi wasze dziecko albo przebierze mu pieluszkę?!

Co trzeba mieć w głowie i jak nie odpowiedzialnym trzeba być by pozostawić tam dziecko na kilka godzin?!

Przeszkadza Ci dziecko?
Nie masz dla niego czasu?

Jest wiele sposobów by na to zaradzić:
Od tych drastycznych - oddaj dziecko do ludzi, którzy będą zdecydowani na nie i będą ŚWIADOMIE ponosić konsekwencję bycia rodzicem, do tych łagodniejszych - skoro stać Cię na całodniowe zakupy, to stać Cię również na nianię/opiekunkę!

Brakiem odpowiedzialności to ja to delikatnie nazywam - masz większy zasób słów by nazwać to, ale wyszła bym na prostacką matkę ;)
Na takich ludzi nie patrze jak na rodziców, a dziecku współczuję.
Nie zaliczam ich do tej samej kategorii co siebie.

Bo ja ŚWIADOMY RODZIC mając do załatwienia kilkugodziną sprawę zostawiam dziecko pod opiekę osoby, którą zna i do której mam pełne zaufanie.

Bo ja potrzeby mojego dziecka uważam za najważniejsze.

Bo ja ponoszę konsekwencję jego poczęcia...


Zastanawiam się tylko gdzie było by dziecko gdyby nie te handlowe place zabaw? Same w domu?



niedziela, 13 kwietnia 2014

Ciężki dzień !

Problemy, problemy, problemy...
I nic nie dało przespanie się z nimi.
Niby co miałoby to dać?
Zniknęły by?
Daj Boże (o ile istniejesz)...
Ale nie zniknęły. 



Matka obudziła się dziś przed 8. 
Z dziwnym poczuciem ciężaru wgniatającego w łóżko.
Poduszka stała się wyjątkowo wygodna, a i kołdra jakoś taka cieplejsza.
Macie tak czasami?

Nie powiem, przez chwilę przeleciała mi myśl przez głowę, że może wstać wcześniej i w ciszy wypić poranną kawę, ale przeleciała z taka prędkością, że nie miałam czasu jej przeanalizować, a już jej w mojej głowie nie było. 

Z braku innych pomysłów, pozostałam w łóżku.
Na sen nie miałam ochoty, a po za tym niebawem miał się odezwać mój budzik, który dziś zaspał.
Rozmyślałam więc nad wczorajszym dniem.

"A gdyby tak wyjść. Zabrać jego i jego ulubionego misia, zamknąć drzwi - nie, nie zamknąć, zatrzasnąć za sobą? Nie wracać już tu. Zacząć od nowa? Bez nich?" 

"A gdyby powiedzieć mu, jak zadzwoni, że jestem cholernie na niego zła i to wszystko jego wina, że to on powinien teraz znosić to co ja?!"

"A może to ja płacę za coś co kiedyś zrobiłam, ale za co?"

Ja wiem, ze każdy może mieć taki dzień.
Ja biorę nawet pod uwagę to, że inni pewnie nawet częściej niż ja.
Ale co zrobić jak ja mam ochotę krzyczeć, rzucać talerzami albo przywalić komuś w zęby i za nic nie mogę pozbyć się wrażenia, że tylko to mnie rozluźni...

Nie wolno, nie wypada - matką przecież jestem.
I tylko to mnie powstrzymuje!
W sumie to tylko on.

Mały jakby coś wyczuł - zaraz po przebudzeniu buziola mi dał słodkiego.
I przytulił się do mnie.
I jakoś tak na chwilę problemy gdzieś znikły. 
Bo cały swój świat trzymałam w ramionach.


Ale ja już wiem, dzień do lekkich należeć nie będzie.
Nie po tak ciężkim poranku, a tu przecież trzeba by coś posprzątać.
Pranie poprasować?
Porządki porobić? 
Dziś?!


I dlaczego nikt mi nie przypomniał, że dziś niedziela palmowa i do kościoła trzeba iść ?!


Wracam do łóżka. Dowodzenia. Dobranoc!


czwartek, 10 kwietnia 2014

Fejsbukowe Matki...

Jedną z podstawowych czynności młodej matki, poza zajmowaniem się wiecznie głodnym i wymagającym zmiany pieluchy potworem, jest przesiadywanie na forach internetowych, gdzie pisują podobnie młode matki. 

Jest to czynność wysoce autodestrukcyjna. 

W założeniu takie forum jest swoistą grupą wsparcia, dającą poczucie, że w swoich rozterkach nad kołyską nie jest się zupełnie samą. Jednak w praktyce czytanie postów potrafi zdołować bardziej, niż zapytanie męża: „Czy te jeansy nie są na Ciebie aby za ciasne?”.



Wypływa to z faktu, że część forumowiczek zachowuje się jak prymuski, panikujące, że zawaliły test, z którego potem oczywiście dostają najlepszą ocenę w klasie. To typowe udające Matki Polki kobiety, które próbują się dowartościować.

Poniżej mój subiektywny ranking takich postów oraz odpowiedzi, które cisną mi się na usta :

"Ratunku! Ważę już 2 kg mniej niż przed ciążą i nadal chudnę! Czy to normalne?"

Oczywiście, że normalne, ja w 2 dni po ciąży osiągnęłam już takie wymiary, że pożyczam spodnie od swojej trzyletniej kuzynki, bo wszystkie inne na mnie wiszą. Ale i tak oczywiście bardzo Ci współczuję. Trzymaj się kochana!
             
"Mój synek ma 8 tygodni i już przewraca się z plecków na brzuszek i odwrotnie. Słyszałam, że inne dzieci nabywają tę umiejętność dużo później. Pomóżcie!"

Droga zatroskana mamo. To zrozumiałe, że martwi cię to, że twój synek tak szybko się rozwija, a twój post absolutnie nie jest zakamuflowaną próbą pochwalenia się tym przed innymi mamami oraz udowodnienia im, że inne dzieci, poza twoim genialnym synem, cierpią na niedorozwój umysłowy. Ale nie pocieszę cię. Na innym forum czytałam, że czyjaś pięciomiesięczna córka już chodzi i czyta Nietschego w oryginale. Musicie jeszcze nad sobą dużo popracować.



"Moje dziecko, karmione wyłącznie piersią, w 4 tygodnie przytyło 2,5 kg w miesiąc. Czy to nie za dużo?"

Oczywiście każda średnio oczytana matka wie, że na piersi nie da się przekarmić dziecka i nie ma górnej granicy przybierania na wadze, a norma to 0,7-1,5 kg miesięcznie. Jednak w świecie młodych matek licytowanie się na ilość wydzielanego mleka jest tym, czym wśród mężczyzn porównywanie wielkości penisa. Pół biedy, jeśli twoje dziecko przybiera na wadze w dolnej granicy obowiązujących norm i właśnie wrzuciłaś na to forum zapytanie „Czy moje dziecko się najada?”, choć i wtedy taki post potrafi zniszczyć. Ale jeśli jesteś matką, która po nakarmieniu piersią musi dokarmiać dziecko butlą, bo nadal jest głodne, taka wypowiedź to gwóźdź do trumny. 

W internetowym świecie młodych matek nie dorastasz do pięt matkom polkom, które tryskają mlekiem już na samą myśl o karmieniu. 

Inny post z tej samej rodziny to:

 „Właśnie kupiłam laktator. Bezpośrednio po nakarmieniu dziecka jestem w stanie odciągnąć 200 ml mleka. Czy tracę pokarm?”. 

Wrrrrrrrrrrrrrrrrr! Jasne, że tak. Wskaźnikiem, że masz go wystarczająco będzie napełnianie cysterny na mleko 5 razy na dobę. W twoim przypadku najwyraźniej nic już z karmienia piersią nie będzie. Ale nie martw się, na mleku modyfikowanym twoje dziecko będzie rozwijało się tylko trochę gorzej. Jedyne ryzyko to to, że nie nawiąże z tobą właściwej więzi, co sprawi, że w wieku 16 lat, mając ukończone zaledwie 4 klasy podstawówki, odejdzie z domu, popadnie w różne uzależnienia i skończy w więzieniu. No i pamiętaj o klapsach, bo bez tego będzie jeszcze gorzej. Na razie jednak nie panikuj i ciesz się macierzyństwem!



Na szczęście internetowy Stwórca dał coś swoim wyznawcom na pociechę. Przejrzał te wszystkie nieszczęsne fora i pomyślał, że jego dzieło nie jest doskonałe ani kompletne. Zadumał się, jak ulżyć swoim dzieciom, jak ukoić ich żal i podnieść samoocenę. I siódmego dnia stworzył Facebook'a, a na nim GRUPY. A tam można zobaczyć FP gwiazd „bryczesy” J.Lo, która jeszcze nie wróciła do siebie po ciąży, albo szokujący news o Christinie Aguilerze, której w ciąży stopy urosły do gigantycznych rozmiarów i po porodzie nie wcale zmalały. W sumie byłoby jeszcze lepiej, żeby nie były to stopy tylko na przykład tyłek, ale niestety nie można mieć wszystkiego.

Po poczytaniu FB poczułam się lepsza i silniejsza. Mam silne postanowienie, aby linki do forów internetowych wyrzucić ze swoich Ulubionych, ale zastanawiam się co mi dostarczy tak silnych emocji i czy moje życie nie stanie się czasem nudne?


środa, 9 kwietnia 2014

Fiku-miku, siku w nocniku?

No i przyszła pora na Nas.

Mokro na kafelkach.
Mokro na progu.
Mokro na dywanie?!
Nie synku!
Tylko nie na dywanie!

Wiecie co to oznacza?
Odpampersianie uważam za rozpoczęte!

Długo się do tego zabierałam.
No bo kiedy jest właśnie ten moment by go posadzić?
Przegapiłam go?
Teraz?
Czy jeszcze nie nadszedł?
W sumie to ja nadal nie wiem...

Oczywiście chciałam zasięgnąć rady innych "internetowych" mam.
Czytam i oczom nie wierzę:

"Moja Zuzanka miała 6 miesięcy gdy na nocniczek siusiała - 4 jak zaczęła siadać i wtedy ją już zaczęłam sadzać" - geniusz nie zwykłe dziecko nie? No 6 miesięcy - pełen szacun. Zastanawiam się co będzie robiło gdy będzie miał 2 latka. Czytało? Pisało? A może mi fizykę wytłumaczy wkońcu. 

No, ale my mamy mamy to do siebie, że nasze dzieci są naj i och i ach, no ale nie przesadzajmy ;)

"Wy jesteście nie poważne?! Dziecko musi samo zacząć chcieć siadać na nocnik! To ma być świadome, a nie wyuczone!" - Dobra, bo ja się pogubiłam. No bo ja myślałam, że jak go nie nauczę to nie będzie siusiał do nocnika, tylko w pampera. A ta mama piszę o świadomym siusianiu? 

I dlatego coraz mniej korzystam z takich rad.

Ale te wszystkie "rady" to pikuś :D
Najlepsze przede mną. 
Wybór nocnika!

Przejrzałam oferty i długo się zastanawiałam.

Pierwsze jakie wpadły mi w oko to nocniki z melodyjką.


Po załatwieniu potrzeby nocniczek odgrywa melodyjkę, a dziecko się powinno cieszyć i być zachęcone do ponownej czynności na nocniczku.
Ale czy napewno?
Znam swego syna na wylot i  wiem jedno - prędzej się go przestraszy niż go zachęci.
Odpada.

Kolejnym ciekawym nocnikiem jest nocnik ze spłuczką.


Nie zastanawiałam się nad nim długo, gdyż stwierdziłam, że Marcela interesowało by wszystko tylko nie same siedzenie na tym. Po za tym gabaryt tego nocnika nie ułatwia przenoszenia go. 
No i cena mnie nie zadowala.

Melodyjki, spłuczki, kształty - wszystko kusiło. 
Postanowiłam postawić na tradycję.
A jedynym bajerem w nocniku Marcela jest to, że jest antypoślizgowy.

Oto nocniczek Marcela:


Jak matka zabrała się do nocnikowania?

Najpierw wytłumaczyła dziecku do czego służy.
Dziecko patrzało na mnie z bardzo skupionym wzrokiem.
Jak myślicie ile z tego zrozumiał 15 miesięczny chłopiec?
Bo mnie się wydawało, że wszystko :D

Obserwowałam go i starałam się wyłapać kiedy załatwia swoje potrzeby w pampersa. 
Grubszą sprawę nie ciężko jest wyłapać, bo towarzyszą temu specyficzne odgłosy, ale nie mam pojęcia kiedy robi siku. 
Robi to tak dyskretnie, że matka nie może tego wyłapać :)

Podobno powinnam zrezygnować z zakładania pampersa.
Zastanawiam się tylko jak zniesie to dywan w pokoju w którym najczęściej przebywa Marcel.
Zrezygnowałam z bodów no i jens'ów na ten czas, by jak najszybciej rozebrać go gdy przyjdzie potrzeba.

Na razie go sadzam na nim przy bajce, zabawiając go...
Jakoś ciężko jest mi zrezygnować z pampersa całkiem. 
W obawie o dywan :)
Nie z lenistwa :D

I czekam...

Życzcie mi powodzenia i cierpliwości ;)



A jak wy wspominacie/radzicie sobie z odpampersianiem ?
Może jakieś rady?