wtorek, 16 grudnia 2014

Jak spieprzyć sobie życie - poziom hard...

Staram się w ostatnim czasie nie myśleć za dużo.
Nie mniej, nie więcej, tylko tyle co potrzeba by dzień się nie zakończył katastrofą.
Wstaję i robię klik - funkcja automatu poszła w ruch.
Nie myślę, bo mi to nie służy - zaraz coś mi wpada do oka i męczę się z tym do końca dnia.
To coś sprawia, że wyrabiam normę nawilżania oka, aż boję się, że się pomarszczy jak skóra i oko będzie do wymiany, bo na stare będzie wyglądać.

No, ale przychodzi taki moment, że jednak trzeba tyłek usadowić w jednym miejscu i się skupić.
Takie skupienie to nie lada wyczyn.
Bo i odwagi i cierpliwości potrzeba do tego.
Odwagi - bo kto normalny chce zebrać po roku wszystko do kupy, chyba masochista tylko.
Cierpliwości - no kurde weź ogarnij 365 dni?!

Jednak trzeba.
Bo po co ciągnąć to za sobą przez kolejny rok?
Nie lepiej pieprznąć to do szufladki: To już było - z nadzieją, że nic w życiu się dwa razy nie zdarza i więcej mnie cholerstwo nie dopadnie.

Więc i ja siadłam.
Przygotowałam się do tego odpowiednio:
- kartki (powtarzam 365 dni!) i długopis, możesz nawet dwa, dla pewności.
- coś ciepłego do picia, ja preferuję kawę, bo jakoś mnie jej zapach dobrze nastraja.
- chusteczki higieniczne - tłumaczyć nie muszę
- czekolada, najlepiej ta duża, albo nie słoik nutteli też może być.

I tu następuję ten moment - funkcja automat odpoczywa, a Ty zwolnij wszelkie blokady...

Zaczynam kalkulować, plusy i minusy tego roku.

Plusy:
Znalazłam dobra pracę...
Marcelek zdrowy...
Ja zdrowa...
I?

No tak co mi więcej do szczęścia potrzeba nie? Dom mam, pieniądze są, dziecko szczęśliwe i przyszłość spokojna. I ja jeszcze marudzę? Bezczelna...

A ja jednak dużo straciłam przez ten rok.

Straciłam 7 letni związek i szansę na stworzenie pełnej rodziny mojemu dziecku. To już zawsze będzie ciągało za sobą jakieś konsekwencję. Czasami czuję się zła sama na siebie i strumieniem lecą myśli: Może mogłam coś jeszcze zrobić, może mogłam jeszcze zaczekać, dla małego? 
Mówią, że przejdzie, że za jakiś czas będzie mniej bolało, że będzie lepiej. Niektórzy posuwają się do stwierdzenia, że to nie była prawdziwa miłość, że żyłam fikcją...
Straciłam część siebie, zostawiłam ją tam za drzwiami, dla niego - po takim kopniaku jakim dostałam od życia, zbierając się w popłochu by uciec i nie czuć bólu, zostawiłam ją tam. Ona - to ta uśmiechnięta i nie bojąca się życia kobieta, ta optymistka i marzycielka, została tam. I najgorsze jest to, że nie mam odwagi po nią wrócić. 
Straciłam pewne swoje zasady, które budowałam tyle lat - były jednym wielkim kłamstwem.
Straciłam wiarę w ludzi, bo przecież wierzyłam, że w każdym nawet z pozoru najgorszym człowieku jest odrobina dobra. W nim nie było.
W najgorszym momencie sięgnęłam dna...
Dno można porównać do malutkiego pomieszczenia - nie ma w nim nic: nie ma okna przez które można wyjrzeć snując plany - nie ma okna, nie ma planów, nie ma drzwi - nie wyjdziesz sama z pomieszczenia, bo i siły i chęci brak. Nie powiem Ci jakie ściany mają kolor, bo ich nie widzę. Nie widzę kolorów, bo ich w sumie tam nie ma. I nie, nie ma światła by móc je zobaczyć. I nie ma tam nic fajnego. Nie ma łóżka na którym się wyśpisz. Nie ma łóżka i nie ma snu. Nie ma snu i nie ma energii. Nie ma energii, przychodzi bezsilność. Przychodzi bezsilności, a z nią chęć ucieczki. A jak uciec z pomieszczenia bez drzwi? Sama nie dasz rady...

A ja jednak jestem, nawet się czasami uśmiecham, i o dziecko dbam - jak najlepiej potrafię...
I zaczyna mi to wychodzić.
Mówią, że będzie lepiej...
Czekam na to...


niedziela, 14 grudnia 2014

TATO POMAGA MAMIE - akcja organizowana przez BeMam!

Chciałabym Wam napisać o pewnej akcji.

To, że temat "tatusiów" interesował mnie można zobaczyć w historii FP i po tekście Ojcowska miłość - inny punkt widzenia. Teks ten jest najpopularniejszym tekstem na moim blogu. Miał 2223 wyświetleń, ale nie o tym dziś.

Jakiś czas temu dostałam wiadomość o współpracy z BeMam, która przedstawiła mi kilka informacji na temat swojego pomysłu -  patrząc na temat, zgodziłam się. Zezwoliłam na publikację swojego tekstu.

O co chodzi w akcji?
Akcja „Tato Pomaga Mamie” ma na celu promocję aktywnego podejścia Tatusiów do opieki nad nowym członkiem rodziny oraz podkreślenie ich roli w tym życiowym przedsięwzięciu – Tato może opiekować się dzieckiem równie dobrze jak Mama! Akcja promuje zdrowy podział rodzicielskich obowiązków pomiędzy oboje rodziców, ma także za zadanie uwrażliwić Tatę na potrzeby Mamy, by stanowił dla niej wsparcie w trudnych chwilach po porodzie.
Skąd pomysł na akcję?
Idea narodziła się kilka miesięcy temu, dzięki pewnemu Tacie, który po tym jak pierwszy raz został ojcem, poświęcił się bez reszty opiece nad maluchem i jego Mamą. Początki macierzyństwa nie były łatwe, a bez pomocy Taty byłyby jeszcze trudniejsze. Dlatego zrodził się pomysł, by mówić o tym głośno. Opowiemy trochę o porodzie i wszystkich ciężkich chwilach, jakie mogą towarzyszyć kobiecie zaraz po. Pokażemy jednocześnie, jak ważna jest pomoc Taty i ile może on dać dziecku. Skupimy się też na podziale rodzicielskich ról, bo niezwykle ważne jest, by umieć dzielić się obowiązkami nawzajem siebie wspiera
Kto bierze udział?
Do akcji przyłączyło się wiele blogów parentingowych, sklepów internetowych i kawiarni. Partnerem akcji jest mamdziecko.interia.pl. Jako patroni medialni wspierają nas Magazyn Dobra Mama i Magazyn Obsesje oraz portale: madrzyrodzice.pl i mjakmama24.pl. Udział w akcji nie jest zamknięty, dlatego jeśli chcecie do nas dołączyć, zachęcamy do kontaktu.
Dla kogo jest akcja?
Akcja jest dedykowana zarówno Tacie, jak i Mamie. To wszystko dla Was kochane Mamusie i kochani Tatusiowie! Dlatego dołączajcie, lajkujcie na FACEBOOKU i udostępniajcie nasze teksty!
Dziać się będzie sporo…
Planujemy publikować artykuły i organizować konkursy z nagrodami. Co więcej, w przedświątecznej atmosferze możecie całą rodziną wpaść na ciasteczko i kawę do partnerskich KAWIARNI lub zrobić zakupy z rabatem w SKLEPACH INTERNETOWYCH, do których linki znajdziecie na naszej stronie. To wszystko na hasło: „TatoPomagaMamie”.
Pamiętajcie – Tylko wspólne działanie może coś zmienić! Razem możemy więcej!
Zapraszam na FP akcji:
https://www.facebook.com/tato.pomaga.mamie?fref=ts

Na stronę:
http://www.bemam.pl/tatopomagamamie/

Oraz przy okazji do BeMam:


sobota, 13 grudnia 2014

Samobójstwo matki

Głowę mi rozsadza zmęczenie. 
Kawa nie pomaga.
Nie w taką pogodę jak dziś.
Snuje się jak cień próbując ogarnąć nieład w domu - miałam nadzieję choćby na 10 minut drzemki ,ale jak tylko pozostawiam na chwilkę Marcelka to zaczynają się dopiero kłopoty. Czas poświęcony na zajęcia domowe podlega dziwnemu zjawisku przepełnienia: jeśli sprzątam dłużej niż 30 minut, bałagan jedynie się nasila, podłogi staja się coraz brudniejsze, poukładane zabawki rozbiegają się po domu, łazienka (sama) zalewa się wodą, a ubrania równie same opuszczają komodę i radośnie ścielą się wokoło. Opadają mi ręce, nie jestem w stanie zapanować nad mieszkaniem. Najlepiej było by po prostu zdetonować w nim bombę i już.
Moją czaszkę przeszywa ból i w tym właśnie momencie Marcelek urządza koncert na sześć żeberek kaloryfera i łyżkę. Gdy udaje mi się odciągnąć go od muzykowania, przypomina sobie, że jest zmęczony, głodny i że rosną mu zęby.
Pęka mi żyłka w mózgu. Mam ochotę uciekać. Marcel nie chce zasnąć i płacze.  

Są takie dni, gdy czujemy, że nie dajemy rady. Gdy chcemy uciec od własnych dzieci, uciec od nieprzespanych nocy, hałasu, zamętu. Frustracja nie rodzi się szybko. Po kilku (kilkunastu bądź kilkudziesięciu) miesiącach „zamknięcia w domu” z naszymi maleństwami zaczyna nam dokuczać znużenie. Później szukamy okazji, by choć na chwilę pozbyć się dzieci, by ktoś inny je ponosił lub schylony w pół prowadził za rękę 30 razy przez ten sam pokój. Czasem nie chcemy się przyznać, że etat matki polki na 150% bywa dla ponad siły i że potrzebujemy urlopu, choćby wieczoru na spotkanie ze znajomymi, kino, sport.
 Jeśli zauważymy rodzącą się powoli frustrację, może unikniemy sytuacji, gdy po przeczytaniu wiadomość o pewnej kurze domowej, która w przypływie szału targnęła się na własne dzieci, będzie nam żal nie tych dzieci, lecz ich matki.

____________________________________________________________________________________________




P.S Matka coraz bardziej szczęśliwa w tym swoim czworokącie ;) 

czwartek, 11 grudnia 2014

Urzędnik..


O urzędnikach wiele można złośliwości poczytać. Większość z nas wszakże musiała coś załatwić i natknęła się na „panienkę z okienka”, która to albo była zajęta, albo zdenerwowana, albo niekompetentna, albo usilnie starała się nas odesłać do koleżanki obok-od której właśnie przyszliśmy. Spędzamy godziny na wypełnianiu formularzy, przyklejaniu znaczków skarbowych, zagłębiamy się w papierzyskach, by wręcz w nich zatonąć i zacząć przeklinać biurokrację i urzędników. Niewielu jednak z nas dostrzega sekret jaki oni kryją…otóż oni nie są ludźmi.
Urzędnik to rodzaj istoty człeko-podobnej, coś (czy może ktoś) między wampirem a molem książkowym.  Żywi się kurzem pokrywającym papiery oraz frustracją petentów. Światło słoneczne mu nie sprzyja, stąd ma bladą, pergaminową skórę. Jednak jeszcze bardziej niż naturalnego światła boi się zdemaskowania, zwłaszcza gdy ktoś napomknie coś o „nieludzkim traktowaniu”. Dlatego buduje wokół siebie mur pozorów;
-szklanka z wiecznie zimną, nie dopitą herbatą (której przecież nigdy nie pije, tylko katuje interesantów opowieściami o tym, jak to owej herbaty czasu wypić nie ma),
-otacza się zdjęciami swoich, domniemanych krewnych (które w rzeczywistości ściągnął z internetu),
-snuje opowieści o swych wspaniałych dzieciach oraz małżonku, których cechy charakteru oraz sukcesy nie przypominają żadnego realnie żyjącego człowieka,
-powtarza też, że jest wciąż przemęczony i że klimatyzacja w biurze niszczy mu cerę tłumacząc tym swój zazwyczaj upiorny wygląd.
Biurokracja sprzyja rozmnażaniu urzędników. W tym celu należy udowodnić, że jakaś instytucja jest potrzebna. Czy ktoś słyszał, by zamknięto którykolwiek urząd? Zazwyczaj jedynie się one rozrastają mnożąc przykłady potwierdzające sens ich istnienia. Wystarczy powołać jakąś komórkę np rzecznika praw kobiet, praw mężczyzn, praw emerytów, praw dzieci czy krzywo wbijanych gwoździ, a potem stworzyć gąszcz procedur. Procedury wymagają formularzy i osobistego ich złożenia. Sztab pseudo-specjalistów dowiedzie jak ważna dla prawidłowego rozwoju gwoździa jest jego prostolinijność. Powstanie również szczegółowy wzór protokołu zagięcia, by po roku narodziła się potrzeba stworzenia dwóch urzędów: praw gwoździ wbitych na lewo i drugiego dla tych wbitych na prawo. 
Żadna instytucja skupiająca urzędników człeko-podobnych nie przestała istnieć, co najwyżej zmieniła nazwę. Chroniąc te dziwne istoty, a także dostarczając im pożywienia.

czwartek, 27 listopada 2014

Pokochaj albo odejdź.

Patrze na Was jak się bawicie. Próbujesz mu wytłumaczyć, że kwadratowy klocek nie wejdzie w okrągły otwór. Strasz się. Chcesz się do niego zbliżyć. Nagle Marcel zaczyna się denerwować i płakać. Chce podejść. Chce go uspokoić. Napotykam Twój wzrok - niepewny ale i zdeterminowany. Wycofuje się. Musze odpuścić i pozwolić Ci się wykazać. Powstrzymuje się od powiedzenia: Źle to robisz... Bo przecież chcesz się nauczyć odczytywać jego reakcje.

W głowie mam Twoje słowa: Pozwól mi nawiązać z Nim więź, pozwól bym się do Niego zbliżył, daj nam szansę się zaprzyjaźnić - a zobaczysz, że sprawi Ci to radość...

Ale czy potrafisz wstać bez zdenerwowania do Niego w nocy?
Czy potrafisz pokazać mu jak kopie się piłkę?
Czy potrafisz bawić się z Nim samochodzikami?
Czy otrzesz jego łzy z takim samymi emocjami co ja?
Czy masz w sobie siłę by powstrzymać się od krzyku i przemocy wobec mojego dziecka?
Czy chcesz być kimś ważnym w jego życiu?
Czy chcesz rozwiązywać jego małe problemy?
Czy chcesz mu czytać na dobranoc?
Oddasz mu ostatni kawałek czekolady?
Będziesz o nim myślał gdy nie będzie Cię przy Nim?
Czy będziesz się o Niego martwił?
Czy nauczysz Go jazdy na rowerze?
Czy złożysz z Nim jego pierwszy samolot?

Czy Ty Go pokochasz tak jak ja???

Nie widziałeś jak się rodzi.
Nie widziałeś jego pierwszego uśmiechu.
Nie widziałeś jak raczkuje.
Nie widziałeś jego pierwszych kroków.
Nie słyszałeś pierwszego słowa.

Czy jesteś wstanie Go kochać?

On Cię pokocha, bo to tylko małe bezbronne dziecko - ale ja nie mogę pozwolić by ktoś Go skrzywdził. On ma tylko mnie - ja muszę Go chronić...

Zastanów się...

wtorek, 25 listopada 2014

Czas nie leczy ran...

Do tej pory szłam przez życie z uśmiechem i z myślą, że On będzie ciągle ze mną - obojętnie co by się nie działo, zawsze razem. Przecież obiecał mi to...

Obiecał, że wróci i będzie tak jak w bajcę, że będzie kochał jak nikt inny, że da przykład swojemu dziecku, że jesteśmy dla niego wszystkim tak jak on dla nas. 
Czekałam poświęcając coraz więcej. Najpierw pracę, potem dom i rodzinę. Nie jednokrotnie stawałam na granicy dla niego. Poświęciłam przyjaciół. Poświęciłam swoje zdrowie...

Wiecie kim on był dla mnie? Wszystkim! 

Ja naprawdę wierzyłam, że mogę Go zmienić, że On zrobi to dla mnie. Przecież jak się czegoś bardzo mocno pragnie to wkońcu to osiągniemy, prawda? Przecież nikt nie ma ciągle pod górkę w życiu... ?No przecież ten tam na górze widzi jak cierpię - na pewno ma coś dla mnie w zamian za to poświęcenie...

A jednak to tak nie działa. Fakt - on był dla mnie wszystkim, wszystko było nim, ale tylko w jedną stronę. Moje serce rozpadło się na miliony kawałków... Rozpadło się wszystko w mojej głowie co układałam całe 7 lat... Rozpadłam się ja... 

No bo przecież obiecał! A te 7 lat?! A wspomnienia?! A marzenia?! Plany? A my?! A Marcel?!

Koniec. Nie ma już nic. Pustka...

Budząc się rankiem po któreś przepłakanej nocy poczułam się dziwnie wyciszona. Czy to już? Teraz będzie już tylko lepiej?

Nie, nie było - było coraz gorzej...
I tu następuje zawieszenie mojego bloga.

Co działo się wtedy? 
Może będę kiedyś gotowa o tym napisać - na spokojnie bez emocji. Może...

Bo On ciągle jest gdzieś we mnie. Czy w sercu? Chciałabym by Go tam nie było. To jednak ojciec mojego dziecka - i to jednak ostatnie moje 7 lat życia. Jednak nie zajmuję on już tak ważnego miejsca jak wcześniej. Schodzi coraz niżej. Mam nadzieję, że kiedy się znów pojawi to: albo będę tak silnie i pewnie stała już na swoich nogach, że nie uda mu się mnie złamać albo będę tak szczęśliwa w związku, że jego pojawienie się nie zrobi na mnie ogromnego wrażenia.

Co zmieniło się jeszcze?
Faktycznie zyskałam status samotnej matki.
Odbyła się sprawa o alimenty.
W toku jest sprawa o odebranie praw rodzicielskich.

Cieszę się, że ja albo kocham albo nienawidzę i że nie ma u mnie nic pośrodku...
To daje mi siłę. 

W moim życiu pojawił się ktoś jeszcze - ktoś kto odbudował we mnie poczucie wartości, ktoś kto sprawił, że znów się uśmiecham, ktoś kto wie, że ja i Marcelek to pakiet, nie można nas wsiąść na sztuki, ktoś kto daję z siebie 100 %, ktoś kto mówi, że jestem piękna, ktoś kto był gdy próbowałam się podnieść z ziemi po wszystkim, tak zmieszana z błotem, a pomimo tego wyciągnął do mnie rękę i nie uciekł jeszcze do tej pory...

Czy będzie kiedy stanę na nogi? Nie wiem, ale chciałabym by był...

Jak jest? Na pewno bardzo ostrożnie, niepewnie i wszędzie pełno lęku - mojego...

Nie ma on łatwo - ja wiem, ale staram się, tylko po tym wszystkim naprawdę jest ciężko. Ktoś kto dostaję w środek serca nie pozbiera się tak łatwo.Przez tą ranę w sercu uciekły moje emocję - teraz staram się je odnaleźć na nowo...

To nie prawda, że czas leczy rany - on tylko pozwala się przyzwyczaić do bólu. Nie wierzcie w to...


piątek, 14 listopada 2014

Padłam - Powstałam - Poprawiłam koronę - I zasuwam dalej....

Trzeba mieć cel i najlepiej mieć go przed sobą.
Napisz na suficie nad łóżkiem, wytatuuj na czole, namaluj na ścianie.

Czasem cel pojawia się sam, tak sam z siebie, niekiedy w dodatku, znienacka. 
Wabi nas nowością, swą ciekawą formą i kusi. 
Bywają też cele, które po nagłym pojawieniu się, znikają równie gwałtownie - pozostawiając po sobie uczucie straty. 
Inne pozostają w naszym zasięgu i np. sobie dyndają, lub wirują, przypominają o swoim istnieniu.
Pojawieniu się celu lub jak kto woli, pokusy odpowiada analiza, czy oby na pewno jest on w naszym zasięgu lub czy wart jest osiągania. 
Jednym słowem, czy to się opłaca? 
Nie okłamujmy się średni nas interesuję coś co się nie opłaca prawda ?Analizujemy wszystkie za i wszystkie przeciw, liczymy bilans zysków oraz strat, a przede wszystkim szacujemy potencjalny wysiłek tzw. koszt energetyczny. 
Gdy wynik jest zachęcający przystępujemy do działania i wyciągamy rączki.



Początki bywają trudne, ale są nagradzane zaskoczeniem, które wraz z nabieraniem doświadczenia coraz rzadziej się pojawia. 
Bycie debiutantem jest przywilejem, gdyż wszystko jest nowe, ciekawe i mimo poniesionych dużych kosztów tzw. frycowego (a może właśnie z tego powodu) daje niewyobrażalną satysfakcję?


Mój cel to poczuć się szczęśliwą, a Wasz?

Tak, wiem. Nie o tym chcieliście czytać, ale nadal prowadzę rozmowy z tajemniczym panem na temat jego ujawnienia się :)

czwartek, 13 listopada 2014

Zmiany ;)

Siedzę przed laptopem i boję się - że zapał i chęci przewyższą treść...
Chce wrócić do pisania.
Chce tu częściej zaglądać.
Nie mogę wytępić tej nutki zazdrości będąc na czyimś blogu.

Próbuję.
Po raz drugi.

Uffff...
Mam za sobą kilka pierwszych zdań. Prostych, nie złożonych i czuję ulgę. Wracam na dłużej :)

Od ostatniego postu wiele się zmieniło.
Zmieniłam się ja.
Zmienił się syn.
Zmienił się tok myślenia.
Zmieniła się sytuacja w której się znajdujemy.
Wychodzimy na prostą.
Razem.
Nie, nie w dwoje...
W czwórkę! :D

Zdziwieni?
A może potrzymam Was troszkę w niepewności co? :D

Może zacznę inaczej. Marcelek miał ojca - jak wiecie znikał on od czasu do czasu w niewyjaśnionych okolicznościach i z siebie dawał tylko nazwisko. Matka próbował jak mogła, czekać aż Ojciec się nawróci i z tych wielu dróg wybierze tą, która idziemy z synem. Jednak ojciec nie myślał nawet o tym - więc matka niewłaściwe osoby z niewłaściwych miejsc usuwa, co by to miejsce zajęły właściwe osoby.

Na chłopski tok rozumowania: Matka rozstała się z Ojcem.

Jak jest?
Może lepiej. Może fajniej. Napewno inaczej. Jakoś tak lżej.



Jako, że w przyrodzie nic nie ginie - po zwolnieniu miejsca przez Ojca pojawił się On.
ON - pozostaję tajemniczym kimś, kto mam nadzieję wkrótce pozwoli się przedstawić lub chociaż pokazać.

Jako, że matka 13 w piątek urodzona - więc prawdziwą szczęściarą jest - dostałam od życia mały bonus ;)
Jaki?
Dowiecie się niebawem :)

Zmiana w moim życiu goni zmianie.
Matka się zmieniła:
Została kierownikiem (Służba Pięter pod moim dowodzeniem jest) :D
Przytyła 10kg - nocne podjadanie wychodzi mi bokiem :)
Myślenie w głowie jakoś takie optymistyczne jest.

I chyba zaczyna wkońcu być szczęśliwa - a chyba o to chodzi w tej całej gonitwie w życiu, by do szczęścia dążyć prawda?








P.S Dziękuję ślicznie za wiadomości prywatne na FP i słowa motywujące mnie do dalszego pisania :*

wtorek, 11 listopada 2014

Jest tu jeszcze ktoś?

Pomalutku wracam.
Przynajmniej zamierzam ;)
Nie wiem czy jest do kogo, ale spróbuje :D

U mnie wydarzyło się bardzo wiele by opisać to w jednym poście, ale napewno dowiecie się wszystkiego w swoim czasie ;)

Powinnam zacząć od bohatera głównego bloga.

Ma się całkiem dobrze.
Ma 92 cm, 16 ząbków, 12kg i prawie 2 latka.
Szykujemy się do drugich urodzin - za 1,5 miesiąca będę mieć dwulatka w domku.
Co zatem idzie skok rozwojowy mamy w pełnej krasie.
Krzyki...
Rzucanie się na podłogę...
Ciągłe "nie"...

Radzimy sobie na różne sposoby - od wypełnianie maksymalnie czasu po czułe tulenie <3

Jedyne co mnie martwi to to, że mały nie chce mówić...
Mamo, mamy, mamu i wszelkie inne odmiany odnoszące się do mnie ma opanowane, ale z innymi słowami krucho...

A po za tym rośnie mi mały przystojny, niebieskooki blondasek z cudnym uśmiechem ;)


To tak na początek. Chciałam podziękować tym, którzy czekali, a już nie długo następny post z zamianami które nastąpiły w naszym życiu :)

A u Was dużo się zmieniło?

poniedziałek, 19 maja 2014

Ojcowska miłość - inny punkt widzenia...

To co czuję jako matka jest moje. 
Tylko ja wiem jaką ma moc, jaką siłą jest. 
Od 17 miesięcy goszczą we mnie inne uczucia. 
Ogromne, nie porównywalne. 
Kocham - codziennie, bez wyjątków, bez wolnych sobót i niedziel. 
Nigdy mniej, zawsze mocniej. 
Kocham "pomimo" i "za".

Nie muszę Wam tłumaczyć, większość z Was to matki.
Wiecie o czym piszę.
A nie zastanawiałyście się nigdy jak to jest z tej drugiej strony - ze strony ojca?
Ostatnio naszły mnie dziwne przemyślenia...
Czy więź jest równie mocna co moja?
Czy kocha tak jak ja?
Czy może inaczej, ale nie koniecznie gorzej?



Jakiś czas temu trafiłam do męską grupę, o dziwo samych ojców i miałam okazję zamienić kilka słów z jednym z nich. 
Wykorzystałam moment by namówić go do małej współpracy. 
Przygotowałam pytania i poprosiłam by na nie odpowiedział - w zamian dostałam świetny tekst na trzy strony, którego nie mam serca kroić pod siebie. 
Otrzymałam zgodę by go tu użyć.
Gdy go czytałam kilka razy przerywałam, bo mi się ślepia zaszkliły...

Być tatą
Jakim ja będę ojcem? Kiedy zaczyna się czuć tę odpowiedzialność? Czy stanę się nim z chwilą narodzin, od razu, czy poprzez doświadczenie? Udźwignę ten ciężar, a może będzie lekko? Sprawdzę się w tej roli? Co robić, aby tak było? Dam radę?
Ojciec, tata, tatuś... dla mnie te słowa w dzieciństwie nie miały zbyt wiele pozytywnych konotacji. Były to tylko odległe, niedościgłe obrazy rodzica, zaklęte w kilku tajemniczych zgłoskach, tęsknotą za ojcem, za ojcowską siłą i czułością. Niestety odczuwałem tylko rozczarowanie...
Oczekiwania
Chciałem, by kiedy ja zostanę ojcem, było inaczej. Na pierwsze dziecko czekaliśmy z żoną długich 7 lat naznaczonych kilkoma niepowodzeniami. Nie zawsze byłem wystarczającym wsparciem dla partnerki. Nie zawsze umiałem postępować właściwie. Dlatego też pierwsze donoszone przez żonę dziecko było jak długo wyczekiwany dar niebios. Pierworodny. Uczucia? Duma, radość, ciekawość, lęk. Bardzo wybuchowa mieszanka.
Te lata oczekiwań, miesiące niespełnionych nadziei, trudne chwile, brak odpowiedzi na pytanie: dlaczego się nie udaje? Wysiłek i wyczerpanie partnerki, jej rezygnacja i załamania, moja bezsilność oraz niemożność całkowitej empatii, rozumienia wszystkich odcieni uczuć kobiety; to chyba najtrudniejszy czas dla mnie, dla wszystkich mężczyzn, pełen emocjonalnych pułapek, pytań bez odpowiedzi, niedomówień. Zdarzało się, że moja partnerka budowała barierę między nami, nie zawsze potrafiła (czy też chciała) dzielić się swoimi uczuciami ze mną, dlatego czasami nie rozumiałem jej zachowań. Czułem, że nie jestem potrzebny. Wszystko było wtedy dla mnie nowe, nie zawsze wiedziałem jak okazać troskę i opiekę partnerce. Brakowało mi często sygnałów zwrotnych. Sam również popełniałem błędy.
Poród – nasz cud
Poród – coraz bardziej popularny, rodzinny. Wyczekiwany, wybiegany, trudny wielogodzinny. Byłem obecny, przejęty, momentami zdenerwowany. Starałem się wspomagać niezdarnie rodzącą, liczyć oddechy przy skurczach, przytrzymywałem głowę i dodawałem otuchy. Byłem obecny przy wezgłowiu rodzącej żony do końca. Poród mimo trudnej i złożonej fizjologii, pełen przeogromnego wysiłku kobiety, to prawdziwy cud – świat wtedy zatrzymał się dla mnie na chwilę. Nic innego się nie liczyło, tylko ten moment kiedy widziałem pierwszy raz swoje dziecko.
Pierwsze razy
Pamiętam pierwszy płacz syna. Jak z fioletowo-czerwonej kruszyny zmienia się w różowego noworodka. Odcinałem sprawnie pępowinę łączącą syna z mamą. Zaraz po mamie tuliłem go i nuciłem mu, mówiłem do niego i kołysałem. Tak to pamiętam. Trudno oddać, co wtedy czułem. Dumę przemieszaną z miłością, radość, wzruszenie, poczucie, że oto jeden z tych najważniejszych momentów w moim życiu, że coś się dopełniło coś bardzo ważnego. Również świadomość, iż teraz wszystko będzie nowe, inne niż przedtem, lepsze. Narodziny sprawiają, że mężczyzna rośnie. Tak było w moim przypadku. To ogromne poczucie odpowiedzialności za to co dalej.
Poczułem, że jesteśmy rodziną to było niesamowite.
Być rodzicem
Rodzicielstwo jest nadal dla mnie przede wszystkim obecnością, dawaniem siebie i uważnym wsłuchiwaniem się w dziecko, ale jest też nauką stawiania granic oraz wspólnym przeżywaniem, wspólnym doświadczaniem i wzajemnym mobilizowaniem się do osiągania stawianych celów. Lubię pozostawiać swoim dzieciom dużo miejsca na ich indywidualność w zabawie i naszych kontaktach, przez co lepiej je poznaję i widzę, jak bardzo odrębnymi są istotami. Widzę też jak bardzo chłoną wszystkie nasze emocje – te dobre i te złe.
Ten cykl, stawania się rodzicami, powtarzaliśmy z żoną, jeszcze dwa razy. Każdy poród był inny, jednak każdy równie mocno zapadający w pamięć. Z każdego zapamiętałem inny szczegół. Po narodzinach pierwszej córki pamiętam niezwykłe smukłe paluszki rąk i stóp; u drugiej córy - pamiętam kruczo czarną główkę i splątane, najeżone włoski.
Mijały kolejne lata. Z różowej, opuchniętej kulki, stoi dzisiaj przede mną postawny młodzieniec, któremu sypie się pierwszy cienki wąs (golony po kryjomu ojcowską maszynką); ze stawiającej niezdarnie pierwsze kroczki, przekręcającej zabawnie słowa łysawej dziewczynki, zerka na mnie dziś cudowna ośmiolatka (wpatrzona w tatę jak w obrazek); z właścicielki rozdartej, wiecznie, najeżonej kosmykami włosów czarnej główki, nie dającej spać w nocy (głównie mamie), wyrosła mała rezolutna dziewczynka,  i zadaje szeptem ważne pytania, na które nie zawsze umiem odpowiedzieć.
Mądre rodzicielstwo obojga rodziców
Wzmacniały się nasze dzieci, a słabło  nasze małżeństwo. Dziś kiedy już go nie ma, jestem tzw. tatą na sobotę. Tatą, który stanął przed koniecznością udowodnienia w sądach, że rodzic, który nie karmił piersią i nie nosił pod sercem dziecka przez 9 miesięcy, również kocha i jest odpowiedzialny nie zrejterował. Jestem w uprzywilejowanej sytuacji, wiem, gdzie są moje dzieci, a one wiedzą, że dom taty to również ich dom. Bo dom i poczucie bezpieczeństwa budują oboje rodzice, mama i tata. Jestem obecny w ich życiu – każdego z osobna i poznajemy się coraz lepiej.  Często je chwalę, mówię im, iż je kocham i tęsknię (kiedy ich nie ma). Wiem, że to dla nich ważne.
Bardzo dużo zależy od mądrości kobiety – matki (nie wyłączając odpowiedzialności mężczyzny), od jej matczynej dojrzałości i świadomej postawy. Od sposobu w jaki wprowadza w życie dziecka ich ojca, od jej świadomości potrzeby i wartości jaką może być ojciec dla dziecka. Wtedy ustępując odrobinę pola drugiemu rodzicowi nie traci nic, a zyskuje dużo. Nie jest to dzisiaj (może nigdy nie było) wcale takie proste, szczególnie jeżeli kobieta uzna, że mężczyzna stanowi zagrożenie, bo zechce rywalizować o miłość i przywiązanie dziecka. To zły kierunek, kiedy jeden z rodziców, aby zaznaczyć i umocnić swój rodzicielski autorytet, potrzebuje do tego dezawoluować rolę drugiego rodzica. Takich przypadków jest coraz więcej.
W mojej ocenie, dzięki rodzicielstwu stałem się mniej wpatrzony w siebie niż byłem kiedyś. –  b, bardziej cierpliwy, pokorny. Nauczyłem się akceptować różne niedoskonałości innych. i lepiej dostrzegam swoje wady. Cenię chwile spędzane z każdym z dzieci, kiedy mogę obserwować ich rozwój. Najtrudniejsze dla mnie było zapanować nad emocjami, bycie konsekwentnym i cierpliwym. Stałem się też bardziej aktywny, więcej od siebie wymagam. W rodzinie i w rodzicielstwie mogę (mogłem) kochać i rozwijać w sobie to, co najlepsze. Wciąż uczę się dawać. Dlatego uważam, że dziecko to prawdziwy dar i wyzwanie, który nas – ojców może zmieniać , dawać dużo sił do pracy nad sobą, motywacji do działania, stawiać wciąż nowe wyzwania.
Być dobrym rodzicem
Chciałbym być takim tatą dla moich dzieci, jakiego chciałbym mieć. Obecnym, uważnym i odczuwającym, dającym swoim zachowaniem pozytywny przekaz, szanującym mamę. A nie jest to zawsze tak oczywiste i łatwe, szczególnie kiedy życie pisze dla nas najbardziej nieoczekiwane scenariusze, w których role nie zawsze wyglądają tak jak byśmy chcieli. Nie jest też do końca możliwa taka postawa bez współdziałania matki dzieci. Przy rozpadzie rodziny, najczęściej znika bezpieczna emocjonalna przestrzeń, znika zaufanie.  Różne są przyczyny tych postaw rodziców, w większości mają swoje źródło w ich własnym dzieciństwie.  
Nie jestem doskonały, mam swoje wady jak każdy mężczyzna i rodzic, ale pomimo tego, że nie jesteśmy już razem z żoną, jestem obecnym i kochającym tatą. Dla moich dzieci jestem najważniejszą osobą na świecie, tuż obok ich mamy.
Nie warto zatrzymywać się na swoich negatywnych uczuciach i złych wzorcach, błądzących kiedyś, rodziców i powtarzać je w kolejnych pokoleniach. Aby przerwać ten niedobry krąg odrzucenia i  zranień, warto uwierzyć, iże jako rodzice, możemy różnić się i różnie odczuwać. Pamiętajmy jednak, że dla naszych dzieci damy dużo więcej i będziemy bardziej efektywni, przyjmując postawę akceptującą drugiego rodzica (z wadami czy bez).
Dlatego nie wrzucajmy wszystkich ojców do jednego wora z napisem: zły przykład, jak też nie budujmy wszystkim mamom pomników z tabliczką: umęczona, za to heroiczna. To tylko stereotypy. Żaden nie oddaje nawet w połowie prawdy o rodzicielstwie. Są świetne samotne matki i samotni ojcowie, tak samo jak kochający i bezpodstawnie izolowani od swoich dzieci ojcowie i matki. Pozwólmy im pełnić swoje role, bez etykietek. Świadectwem tego lepszego rodzicielstwa powinny stać się wypracowane i możliwe kompromisy, praca nad sobą oraz uśmiech naszego dziecka, które przegląda się zawsze w mamie i tacie.
Tata Tomasz.

Potępiam matki które nazywają ojców "dawcami" i ojców nazywających matki "właścicielkami".

czwartek, 8 maja 2014

Wróciłam! (gdzie byłam jak mnie nie było).

Matka zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach i z bloga i FP.
Jedni zmartwili się bardzo - inni wcale.
No, ale cóż się spodziewać po ludziach, którzy twierdzą, że staram się wybić za pomocą innego znanego bloga (tak, czytałam wiadomości na bieżąco).
WYJAŚNIENIE:
Ja o nic nie prosiłam, z nikim nic nie ustalałam - ja nawet nie myślałam w tych kategoriach pisząc posta o plagiacie na swoim blogu! No ludzie, co trzeba mieć w głowach by moje przyznanie się do winny brać za próbę wybicia się! 

Tyle w tym temacie. Mam dość bycia miłą blogerką - nie podoba się to wypad mi stąd. Nie czytaj -  nie komentuj. Ja do niczego nie zmuszam. Po cholerę tu zaglądasz? 



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 ...
Już.
;)

U matki trochę się pozmieniało.
Pamiętacie jak matka pracy szukała? (tak by jej nie znaleźć?)
No to praca sama mnie znalazła. Przyjechała ostatnio o 19. Umowę stałą przy płocie zaproponowała i dobrą stawkę. Dosłownie przy płocie. Do mojego domu przyjechała. Bo ktoś matkę polecił...
I już następnego dnia matka pracowała, a że majóweczka była to od 12 do 24. I tak 5 dni...
Padałam na twarz, zasypiałam, wstawałam, gdzieś w locie Marcel się pojawiał i znów leciałam do pracy...
To był powód mojego zniknięcia.



Aż którejś nocy dziecię moje się obudziło i tak głośno zaczął płakać i wołać "mama".
Wyrzuty sumienia miałam.
Wkońcu matka dogadała się z pracą i mniej godzin dostała.

I takim sposobem znalazłam czas dla was.

To niby tydzień był, ale zamiany nastąpiły duże.

Statystyki jakieś wyższe...
Wyświetleń ponad 5500...
A ostatni post miał ponad 500 odsłon (nie wiem czy się cieszyć czy płakać).
A i nominację do Liebster Blog Award dostałam (o tym na koniec).

Miło było tu zajrzeć i przeczytać, że ktoś się martwi o mnie. Gdzie jestem, czy wszystko w porządku...
To naprawdę miłe - tym bardziej, że to obce osoby.

Do nadrobienia mam dużo (czytam sporo blogów), ale małymi kroczkami przedzieram się przez zaległe posty. 

I dla wszystkich martwiących się:
Mam się dobrze :) Dziękuje :)

A teraz przejdę do nominacji.



Nominację otrzymałam od Katya (to sie odmienia?) ;)


Zasady Gry:
Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie  obserwatorów więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.


A oto pytania, które otrzymałam:
1. Największe zaskoczenie związane z ciążą, macierzyństwem...
Jako, że to była moja pierwsza ciąża to wszystko było dla mnie zaskoczeniem, bo było to coś nowego i nieznanego. Takimi dwoma wielkimi zaskoczeniami dla mnie było to z jaką prędkością mogę dolecieć do łazienki jedząc coś co nie smakowało synowi (pomijając wielki brzuch i tor przeszkód) oraz to z jaka częstotliwością mogę ja odwiedzać, w szczególności pod koniec ciąży ;)
2. Dlaczego akurat wtedy zdecydowałaś się na prowadzenie bloga?

To był impuls, fakt faktem chciałam od zawszę, ale nie było jakoś motywacji. Teraz to coś co sprawia mi przyjemność i gdybym wiedziała, że tak właśnie będzie, zdecydowałabym się już wcześniej.
3. Ulubiona część garderoby i dlaczego?

Piżama :D Chyba nie muszę uzasadniać? ;)
4. Co sprawia ,że czujesz się 100% kobietą?

Damian i Marcel.
5. Miasto czy wieś?
Mieszkam na wsi, ale zdecydowanie miasto.
6. Ulubiona bajka z dzieciństwa.

Czarodziejki z księżyca.
7. Będziesz/ Jesteś mamą pracującą zawodowo czy mamą zajmującą się domem?

Po ostatnich zmianach raczej mamą pracującą zawodowo.
8. Bez czego nigdy nie wychodzisz z domu?

Torebki, a w niej wszystko :)
9. Ulubiony sklep.

Nie mam takiego.
10. Twój kosmetyk wszech czasów.

Tusz do rzęs.
11. Co pomaga Ci zorganizować dzień?

Notes - zapisuje wszystkie ważne sprawy i zawsze mam go w zasięgu ręki.

Blogi nominowane to:(typuję nie tylko blogi mało znane ale też i te bardziej popularne)

rozterkimlodejmatki.blogspot.com/
www.e-mamus.pl/
matkawyluzuj.blogspot.com/
matkadenatka.blogspot.com/
care-mg.blogspot.com/
mysia-gesia.blogspot.com/
matka-pod-napieciem.blogspot.com/
walkawkuchni.wordpress.com/

Wiem, że miało być 11, ale przecież nie nominuję MP, MazuMazu czy Mamala :)

A moje pytania to:
1. Czy jeśli miałabyś możliwość przeżywałabyś inaczej swoja ciążę?
2. Możesz się nazwać szczęśliwą osoba?
3. Jesteś spełniona zawodowo ?
4. Twoje hobby - opisz w kilku zdaniach.
5. Co było impulsem do powstania Twojego bloga?
6. Czy jest coś co byś zmieniła w swoim życiu?
7. Jesteś realistką czy marzycielką?
8. Jaką rolę w Twoim życiu odgrywa macierzyństwo?
9. Poleć jakiegoś mało znanego fajnego bloga - do poczytania :)
10. Co sądzisz o blogosferze?
11. Plany na przyszłość?

Dziękuje jeszcze raz za nominację i niebawem post dla was już bardziej tematyczny :)

niedziela, 27 kwietnia 2014

O matki plagiacie i innych blogowych sprawach :)

Gdy mówię znajomym, że piszę bloga słyszę zazwyczaj, że chyba z wolnym czasie nie mam co robić, a podobno matką jestem. Owszem, jestem matką, ale jestem także człowiekiem postępowym. Wiem co to komputer, internet, a oprócz tego wiem jak to wykorzystać by mój wolny czas (pomimo bycia matką) był spożytkowany w przyjemny sposób. Jedni relaksują się w wannie, inni na zakupach, a że ja lubię pisać - to mam swojego bloga.

Jako blogerka musiałam się zapoznać się z blogosferą i zasadami panującymi tu-tak w wirtualnym świecie też panują pewne zasady. I uwierzcie mi na słowo: są one równie ważne jak te realne.
Jak pisać o czymś to tak by to miało "ręce i nogi", szanujmy czytelnika - przeczytałam nie jeden zbędny artykuł o wszystkim i niczym.
Jak krytyka to tylko konstruktywna - chyba nie muszę pisać jak odbiera się błazna w internecie, który na siłę próbuję przekonać, że dzieci przynosi bocian albo znajduję się je w kapuście.
Szanujmy pracę innych - nie masz pomysłu na siebie nie pisz wcale.

Dopiero pisząc własne teksty, szukając tego czegoś co by zainteresowało czytelnika, zaczęłam szanować pracę innych. Ale i ja jestem człowiekiem, który popełnia błędy...

Matka dopuściła się plagiatu, nie raz, nie dwa, a kilkakrotnie! I była bym bezkarna, gdyby nie jedna z blogowiczek - Matka Prezesa. Może od początku:
Do tej pory, pewnie jak większość z was, jeśli coś mi się podobało to po prostu zapisywałam sobie to na swoim komputerze: pliki, obrazy, muzykę. Pamiętacie z jakich stron to ściągaliście? Ja też nie. Udostępniając to dalej nawet nie zastanawiałam się jakie jest tego źródło. I tak, któregoś razu ściągnęłam sobie kawałek tekstu (na prywatnym koncie) MP i przerobiłam sobie pod siebie i wstawiłam zdjęcie z opisem. Zapomniałam o nim. 
3 dni temu na blogosferze delikatnie zawrzało, bo jeden portal przywłaszczył sobie fragment tekstu MP. Byłam w szoku, że takie rzeczy się dzieją (jestem początkującym blogerem i mało jeszcze widziałam) i ogromnie jej współczułam, bo sama wiem ile mnie kosztują moje posty. MP opublikowała post o plagiacie (TU) i podpisywałam się w nim "całą sobą". Wiecie jakiego szoku dostałam następnego dnia czytając wiadomość, że ja też dopuściłam się plagiatu?! Było mi głupio - to mało powiedziane, ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię. Mogłam to olać i mieć to gdzieś, ale MP bardzo dużo mi pomogła w blogowych sprawach, jako jedyna zresztą - nie tylko w rzeczywistości matka matce wilkiem, tu też się zdarzają takie rzeczy, mało kto do pomocy chętny, każdy chce być najlepszy i najpopularniejszy. Rzadko kto Ci zdradzi małe co nie co i podsunie kilka rad by prowadzenie bloga było lżejsze. Uwierzcie mi, że tłumaczyłam się jak tylko mogłam i przepraszałam. Błąd oczywiście naprawiłam, a MP nie taka zła jak ją opisują, była wyrozumiała.
Dzięki tej sytuacji zdałam sobie sprawę z tego, że tu na swoim blogu - plagiat był u mnie normą. Tym razem ze zdjęciami. NIE PODANIE ŹRÓDŁA z którego pochodzi zdjęcie TO TEŻ PLAGIAT. A przecież to zdjęcie samo nie powstało, ktoś je zrobił, poświęcił swój czas by je wykonać. Tego błędu nie naprawię, bo to nie możliwe. I przeprosić za bardzo nie mam kogo. Ale jako rozumny człowiek wyciągam wnioski ze swoich błędów i wam też radzę. U mnie obeszło się bez paragrafów i bardzo delikatnie, ale nie zawsze to tak się kończy...


 O konsekwencjach możecie sobie poczytać tu i nie myślcie sobie, że to was nie dotyczy. Dotyczy, tylko farta macie ;)

_______________________________________________________________________________________________

Jakiś czas temu pisałam z jedną z blogujących mam. Pisać jest łatwo, ale zebrać czytelników już trudniej. Oczywiście, że piszę głównie po to by pisać, ale gdybym chciała być anonimowa pisałabym w zeszycie prawda? Tak więc matka czyta inne blogi i stara się być na bieżąco, a i inspirację z niektórych czerpie. Podgląda to tu, to tam. Podpyta troszkę i jakoś się brnie w to swoje blogowanie ;)

W sumie są trzy blogi, które czytam od A do Z i śledzę na bieżąco:

Matka Prezesa - od niej zaczęła się moja przygoda z blogowaniem, ale to dłuższa historia. Na nią trafiłam jako pierwszą blogującą matkę. Jej nie można tolerować - albo się ją lubi albo nie. Mama wcześniaka - Prezesa i o dziwo nie ma 30-stki jak myślałam :D

Mamala - świeżo upieczona mama. Jej obecny stan bloga - lukier, cukier i inne słodkości, ale wbrew pozorom nie mdli. Jestem zobowiązana wracać - czekałam, odliczałam i stresowałam się jak inne internetowe ciotki Poli ;)

My Care - oczekująca mama. Wspieram i staram się pomagać. A i ona sama w sobie jest sympatyczną osobą, która wie jak podnieść na duchu.

Inne ciekawe blogi:


Była bym wdzięczna za jakieś linki do innych blogów (ciekawych) ;)

środa, 23 kwietnia 2014

Władza absolutna w wychowywaniu!

O Matkach Polkach-doskonałych pisałam już nie raz tu i tu
Matki Polki-Doskonałe to nie tylko nasze koleżanki, to także nasze matki, teściowe, babcie, ciocie, kuzynki, siostry, a nawet zwykła kobieta (zazwyczaj w wieku średnim) spotkana na ulicy, placu zabaw, sklepie...
Zawsze służą dobrą radą i o dziwo znają nasze dzieci lepiej niż my!
Po mimo 24 godzin 7 dni w tygodniu spędzonych z moim dzieckiem one wiedzą lepiej o jego odporności, rozróżniają trafniej jego płacz i na bank mają w oczach termometr, bo bez zastanowienia powiedzą mi czy jest mu za zimno czy też za gorąco.



Nauczyłam sobie radzić z nimi.
Tekst: "To MOJE dziecko, JA będę je wychowywać tak jak JA będę chciała i  to JA wiem najlepiej co jest dla niego dobre." zazwyczaj załatwia sprawę, ale jeśli czuje dalszą presję na sobie dodaję: "Mieliście już swoje 5 minut w wychowywani swoich dzieci, teraz pozwólcie, że ja wykorzystam swoje 5 minut - SAMA".



To są moje regułki, znam je na pamięć i używam je tak często jak potrzebuję, bez zbędnych wyrzutów sumienia.

Jako samotna matka mam ten komfort (nie, nie jest mi z tym dobrze - uprzedzając zbędne komentarze) że każdą decyzję podejmuje sama:
"Czy ma to być bezstresowe wychowanie czy jednak użyję klapsa?"
"Czy szczepić go 6 w 1 czy tylko zwykłe szczepienie?"
"Posadzić go na nocnik teraz czy za kilka miesięcy?"
Z nikim się nie konsultuje (chyba, że z lekarzem), a inni zainteresowani są tylko o tym poinformowali.

Jak już wspominałam - Marcel ojca ma.
Tak nam się życie ułożyło, że nie może być z nami.
Co wcale nie oznacza, że ojciec ręce umywa - on po prostu sam wie, że nie zna go na tyle by próbować podejmować jaką kolwiek decyzję na odległość i ma 100% zaufanie do mnie w tej sprawie.

Z drugiej strony - po za tematem, muszę to napisać, bo by mnie wyrzuty sumienia do końca życia zżerały - D. nie pozostawił syna na "pastę losu". Największa część naszych listów jest o Marcelu - co lubi, czego się nauczył, a co mu sprawia trudności. Przy każdym telefonie pada: "A ja się czuje Marcelek? , "Zdrowy jest?" , "Ucałuj małego od taty" . I nie jest to automatyczne, on naprwde się nim interesuje. Gdy czegoś nie wie - pyta. Cieszy się z każdego sukcesu. I przede wszystkim - CHOLERNIE za nim tęskni. 

Jednak za jakiś czas tata wraca.
I tu jest problem...
Bo matka będzie musiała kogoś słuchać.
Do tej pory matka wiedziała najlepiej i co zrobić jeśli ojciec swoje, a matka swoje?
A obydwoje jak najlepiej chcą?
Jak znaleźć kompromis, nie krzywdząc dziecka przy tym?
Pozwolić ojcu popełniać błędy wychowawcze czy jednak starać się zapobiegać?
A może jakieś wspólne reguły ustalić?

Jestem bardzo dominującą osobą i wiem, że mogę być problemowa, a naprawdę chciałbym tego uniknąć.
Chce by mi pomógł i mnie trochę od tej odpowiedzialności odciążył, ale jak to zrobić by zrobić to dobrze?


Pomocy!

niedziela, 20 kwietnia 2014

Dziecięca otchłań :)

Marcel jest wspaniały.
Fantastyczny.
Niepowtarzalny.
I oczywiście odmienił moje życie.


Bycie jego mamą jest pasjonującym zadaniem.
A było by milsze gdyby nie jedna, jedyna wada mojego pierworodnego.
Otóż Marcel posiada układ pokarmowy.
Gdyby on jednak go nie posiadał, matka była by w siódmym niebie i problemów by nie miała.


Dziecięcy układ pokarmowy i jego ekscesy przeszły daleko moje wyobrażenia a posiadana wiedza z anatomii człowieka, w zasadzie na niewiele mi się zdała.  
Na pozór składa się on z wymienianych w książkach odcinków jak żołądek czy jelita. 
Jednak już w pierwszych dniach życia Juniora zakiełkowało we mnie zwątpienie, czy aby na pewno przewód pokarmowy niemowlęcia podlega jakimkolwiek normom.
Co za tym idzie termin "fizjologia" nie jest tu właściwym słowem.
Fizjologia bowiem, oznacza coś prawidłowego, zaś u syna mego nic związanego z trawieniem prawidłowe nie jest i nie dam sobie wmówić światłym autorytetom ryczącym w poradnikach, bądź na porodówkach, że „tak ma być”. 
Bo co stanowi normę? 
Począwszy od żądań karmienia co 30 min, bekań, ulewań na zagadkowym zielonkawym kolorze efektu przemian (termin trawienie też wydaje mi się nadużyciem) skończywszy, wszystko stanowi wybryk natury, która toleruje go jedynie ze względu na szlachetność matczynego serca.
Dlatego kiełkująca myśl moja padła na podatny grunt i zaowocowała teorią, iż dziecięcy układ pokarmowy stanowi rodzaj nieprzewidywalnej otchłani, domagającej się zapełniania.


Otchłań żyje własnym życiem. 
W jej zakamarkach dokonują się przemiany porównywalne jedynie z tymi, które towarzyszyły powstaniu świata. 
Kosmiczna zupa, bulgocząca, bekająca plazma tuż obok rodzących się i znikających małych, czarnych dziur, to wszystko z pewnością wypełnia żołądek niemowlaka razem z innymi zjawiskami, stanowiącymi brakujące ogniwo w teorii „Wielkiego wybuchu”.  
Otchłań zatem pochłania, przetwarza, emituje różnorodne treści, co nazywane jest kolokwialne kolkami czy ulewaniami. 
Targane jej poczynaniami dziecko wciąż popłakuje, stęka, budzi się w nocy domagając się zapełniania.
Otchłań ponadto próbuje wessać każdą napotkaną materię. 
W gardzieli niemowlaka znika wszystko, jedynym kryterium wsysania stanowi rozmiar; to co zmieści się w buzi i przejdzie przez przełyk ginie w chaosie żołądka bezpowrotnie. 
Materia, której połknąć nie można, nosi zaś znamiona zaślinienia i ponawianych z dużą częstotliwością prób absorpcji.
W miarę rozwoju dziecka, rodzic uczy się jak postępować z jego otchłanią. 
Z czasem udaje się ustalić pory posiłków, ograniczyć też dostępność wsysanej materii eliminując małe, bądź cenne przedmioty z zasięgu rączek latorośli. 
Wydaje się, że problemy zostały względnie rozwiązane. 
Wtedy jednak Otchłań ukazuje swe nowe oblicze z wachlarzem kolejnych możliwości. 
Pojawia się zagadnienie zębów. 
Kolki i emisje dziwnych substancji pod postacią ulewań zanikają. 
Teraz pęczniejące dziąsła dochodzą do głosu, nie dają spać zarówno dziecku jak i jego rodzicom, zaś z jamy gębowej niemowlaka sączy się w niezliczonej ilości ślina. 
Układ pokarmowy ponownie walczy o zdominowanie życia rodzinnego.



W końcu, nawet najgorsze ząbkowanie mija, ku wielkiej radości rodziców, którzy mogą ulec złudzeniu, iż zmagania z otchłanią mają już za sobą. 
Ale otchłań posiada wejście i wyjście ;)
Ale o tym jak będę zdawała relację z nocnikowania :D