czwartek, 27 lutego 2014

Wyrodna matka!

Fajny nie? 

Pewnie, że fajny :) 

Wygląda na zdrowego? 

Pewnie, że jest zdrowy :) 

Czy wygląda na nieszczęśliwego? 

Nie! 


Kogo nazywam wyrodna matką? A no siebie...

Nie, no ja osobiście uważam się za dobrą matkę. Dziecka swego nie biję, nie krzyczę na niego, jestem za bezstresowym wychowaniem - choć nie uważam to za główne kryteria "dobroci matczynej", bo uważam, że to dziecku się należy, że każdy rodzic powinien zapewnić to swojemu dziecku - spędzam z nim multum czasu na zabawie, na rozmowach, na spacerach, dbam o jego zdrowie, zapewniam mu komfort psychiczny, rozwój intelektualny, a przede wszystkim kocham Go nad życie.

A co mnie skłoniło to nazwania siebie dziś wyrodną matką?
Od samego początku... Nie - to się stało wcześniej... Od momentu gdy poinformowałam wszystkich, że spodziewam się dziecka wokół mnie znalazło się mnóstwo ciotek - dobre rady, babć (od małego myślałam, że babcie to są dwie, a tu życie robi mi niespodzianki, bo Marcelek miał ich chyba z 6) i innych "miłych" pań służących pomocą...

Nikomu nie wpadło do głowy, że ja jako przyszła matka, żyjąca w XXI wieku, mam dostęp do internetu, do książek- które uwielbiam czytać, a przede wszystkim chodziłam do lekarza, a do położnej mogłam dzwonić 24/7 i wszelkich informacji mogłam zaczerpnąć od nich.
Jako, że mam bardzo trudny charakter: przejawiam cechy despotyczne - odziedziczone po ojcu, jestem nerwusem na poziomie hard to takie rady działały na mnie jak przysłowiowa płachta na byka. W nosie mieli moje uczucia - poniekąd czułam jak naruszają moją intymną przestrzeń, bo temat porodu do takiej przestrzeni należał i wykładali kawę na ławę: jak przeć, ile szwów miały, jak boli CC, jak pękały... A ja? Siedziałam i słuchałam, nie chcąc urazić nikogo - bo przecież one z dobrych chęci to robią...

No,ale długo tak nie wytrzymałam. Myślę sobie, że ja tak nie chce, że ja chce po swojemu, z jakich racji ja mam robić tak jak one chcą, przecież jestem niezależną kobietą, to będzie moje dziecko... MOJE!

No i tu zaczynają się schody i początek drogi do wyrodnej matki.

Będę rodzić CC! - "Ale dlaczego? To dla dziecka gorszę wyjście... Od tylu wieków rodzi się siłami natury" - siedzę i patrzę na te kłapiące buzie i myślę sobie (no przecież nie będę ich słuchać) : Bo taki mam kaprys! Moje ciało? Moje, więc skoro chce się pociąć to chyba moja sprawa nie? Nikt nie zapytał dlaczego taka jest moja decyzja, a przecież wystarczyła by minuta, by zorientować się, że mały nie chce się przekręcić i dupką na świat się pcha (w ostateczności dwa dni przed porodem obrócił się - dla jasności poród siłami natury, nie z własnej woli).

Będę karmić butelką - o był dopiero szok dla moich miłych pań! "No jak to? Przecież będziesz miała mleko w piersi... A to nie zdrowe... A odporność?" - no moje drogie panie, czemu nikt się nie zapytał o wynik zabiegu, który miałam w 6 miesiącu ciąży? No, bo po co nie? A po za tym moje opory siedziały jeszcze gdzieś w mojej podświadomości, ale z tym to się już nikt nie liczył. Po 3 tyg. męki karmienia piersią - dopięłam swego i przeszłam na MM.

Nie nosić mi dziecka na rekach - "Ale jak nie nosić takiego malucha? Ale tylko na chwilę..." - Nie, nie i jeszcze raz nie, nie pozwalam i koniec. Wy go nosić będziecie gdy mi w nocy spać nie będzie? No nie, wy sobie smacznie spać będziecie, a ja będę szukać zapałek by sobie je pod powieki wkładać...

O mój boże! Połóż Go, bo on siedzi! - siedzi, no i co z tego? Pomagałam mu w tym? Nie - sam usiadł. Marcel miał 4 miesiące jak siadł pierwszy raz sam. Nie możliwe? A jednak... Zaskakiwał nas od urodzenia. 2 tyg - podnosił główkę leżąc na brzuszku, 1.5 miesiąca - przewracał się z brzuszka na plecy, 8 m-cy jak zaczął stawiać pierwsze samodzielne kroki... 

Nie idź na dwór, bo za zimno - "Kiedy mogę wyjść na dwór z dzieckiem, a kiedy nie? - pytam lekarza. "Codziennie może Pani wyjść" - odpowiada. "Jak pada deszcz, wieje wiatr na dworze i jest mróz?" - "Może będzie prościej jak wyjaśnię Pani, że u nas 2/3 roku to zimne dni i siedzi Pani w domu w takie dni?" - "Nie" -  "Pani wychodzi to czemu dziecko nie może?" - "To kiedy nie powinno wychodzić?" - "Kiedy ma gorączkę, gdy jest po chorobie, gdy jest mróz poniżej -10" Wasze zdanie nie jest ważniejsze od zdania lekarza...

Wprowadzenie nowych produktów do menu - za wcześnie.

Zamiana wanienki na łazienkę - za wcześnie.

Nie inhaluj - bo płacze.

Nie czyść noska gruszką - bo płacze.

Nie podawaj witamin - bo nie lubi. 

Nie podawaj krowiego mleka - bo nie zdrowe.

Nie będę wymieniać wszystkich, bo post pisałabym z rok czasu - trochę ponad rok ma Marcel, średnio codziennie ktoś mi zwracał na coś uwagę...

Nie raz siedziałam i myślałam nad tym wszystkim:

"Jestem matką, kocham swoje dziecię ponad życie, trzęsę się nad nim gdy się przewróci, potrafię spustoszyć swój portfel nie wydając grosza na siebie, czuwam przy nim 24 godziny na dobę - czy mogłabym mu kiedyś świadomie zrobić krzywdę? 

I zaraz się karcę sama w tych swoich pojeb*nych myślach:

"W życiu nie zrobiła bym mu krzywdy, a wręcz przeciwnie uchroniłam go przed nie jednym upadkiem, narażałam swoje zdrowie by on był zdrowy - nikt nie ma prawa narzucać mi swojego zdania - sama wiem co dla MOJEGO dziecka jest najlepsze..."

Miarka przebrała się dziś...

Jechałam na kontrolę do lekarza. Moje dziecko brało przez 7 dni antybiotyk, miało infekcję gardła. Dla mnie oczywiste jest, że po chorobie należy się wybrać do lekarza i sprawdzić czy wszystko jest już ok, czy antybiotyk zadziałał prawidłowo... Oczywiste? Nie dla wszystkich.

Jako, że nie posiadam prawa jazdy, byłam zmuszona poprosić kogoś by mnie podwiózł - środki publiczne odpadają po chorobie, bo za dużo ludzi i różnych choróbsk - a Marcel odporności jeszcze po jednej nie nabrał. 
Wsiadam do auta i słyszę:
- A gdzie jedziesz?
- Do lekarza...
- Z Marcelem?
- Tak...
- Przecież dopiero wyszliście ze szpitala...
- Wiem, ale dostał antybiotyk i jadę sprawdzić czy wszystko ok...
- W naszych czasach nie jeździło się z dzieckiem do lekarzy tak często, a teraz tylko kichną, smarkną i buch już do lekarzy. Co to się porobiło...

Zbierałam szczękę z podłogi chyba z 20 min. Zachowałam stoicki spokój...

Wysiadłam i powiedziałam do swojej mamy: 
- Czy ja pytałam kogoś o pozwolenie by zawieść SWOJE dziecko do lekarza...
- Spokojnie, nie wszyscy podchodzą do tego poważnie...

Poszłam do lekarza. Wszystko wporządku, ale co się na denerwowałam to moje prawda?

WOLĘ BYĆ PRZEWRAŻLIWIONA  NIŻ DZIAŁAĆ ZA PÓŹNO!

Tak więc "miłe" babeczki mam Wam do przekazania jedno:
Ugryźcie się w język za nim udzielicie komuś "dobrej" rady - nie każdy chce tego słuchać!
Róbcie to wtedy jeśli o to poproszę!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli podoba Ci się "mój kawałek podłogi" zostaw coś po sobie :)