niedziela, 9 lutego 2014

23 lata w pigułce :)

Moja historia

Urodziłam się 13 lutego, w piątek. Pechowiec? Nie ja tego tak nie odbieram. 13 to moja szczęśliwa liczba. Puszczam totka 13 w piątek i zazwyczaj 13 piątek to dla mnie najlepszy dzień w roku. Wolę ten mój piątek 13 niż planowaną datę swojego porodu: 14 luty! Wiecie jak miałam mieć na imię? WALENTYNA! O Boże jak ja Ci dziękuję, że wypchałeś mnie na świat dzień wcześniej :)

Jaka byłam jako dziecko? 
Podobno byłam bardzo spokojnym dzieckiem. Gdy zapytałam swoją mamę o to powiedziała: "Nie pamiętam za dużo z Twojego dzieciństwa, bo byłaś taka przewidywalna." O dziękuję mamo za bardzo szczegółowe informację :) Nie sprawiałam kłopotów wychowawczych.

Jak każde dziecko chodziłam do podstawówki. Uczułam się dobrze. Znaczy się pamiętam, że nauka nie sprawiała mi kłopotów, a to chyba najważniejsze. 

Później było gimnazjum. A później technikum... Ale chyba nie chcecie czytać o tym jak się uczyłam i czy chciało mi się wstawać do szkoły? Wiem, że nie...

Co mnie ukształtowało, że jestem taka jaka jestem? Ostatnie 6 lat mojego życia...
Mając 17 lat widziałam już życie z innej perspektywy. Działały na mnie różne czynniki m.in. rodzice.

Moi rodzice, a raczej ojciec jest bardzo despotycznym człowiekiem. Kieruje się zasadą: Ja mówię - Ty robisz. I ja tak robiłam. A czemu nie? Bo nie znałam innego życia niż takie jakie pokazali mi rodzice. Byłam zamknięta w takiej złotej klatce. Nigdzie nie wychodziłam, do koleżanek na noc nie jeździłam, nikt nie przyjeżdżał do mnie, w domu nie sprzątałam, nie zmywałam naczyń. Baaaa! Ja nawet swojego pokoju nie sprzątałam! Wychodziłam do szkoły - wracałam było czysto już w pokoju. Śniadanie-obiad-kolacja  było podane do stołu - mój obowiązek było zjeść. W tym beztroskim życiu miałam tylko dwa obowiązki: Uczuć się i dostosowywać się do ojca.
Można by pokusić się nawet o to by napisać, że byłam rozpieszczoną gówniarą, co miała wszystko co chciała. Tak miałam wszystko co chciałam. Czy podziękowałabym za to rodzicom? I tak i nie.
Tak - bo nie brakowało mi niczego, miałam warunki do nauki i tak stałam się technikiem ekonomistą. Zostałam tym samym wychowanym, kulturalnym dzieckiem. Za to im ogromnie dziękuję!
Nie - bo wstydziłam się tego jakiego potwora ze mnie zrobili. Myślałam, że wszystko mi się należy. Wszyscy musieli mnie kochać i koniec! Bo przecież byłam taka idealna... Tak wpoili mi rodzice.

Jednak życie mnie zweryfikowało inaczej...

Jak już wyżej wspomniałam - nie wychodziłam nigdzie, więc na na temat miłości nie wiele wiedziałam. Oczywiście były sobie tam jakieś drobne miłostki, ale to było bardziej dziecinne niż mi się wtedy wydawało.
Nawet nie wiecie jak ja się czułam gdy któregoś razu udało mi się namówić mojego ojca bym pojechała do koleżanki na 18-nastkę. Najpierw cała procedura: Gdzie, kiedy, o której, do której, telefon do rodziców... Byłam tak grzeczna jak nigdy wcześniej. I pojechałam...
Pamiętam ten smak alkoholu... To był pierwszy kieliszek wódki jaki wypiłam. Za zdrowie jubilatki. Pierwszy i zarazem ostatni. Bałam się, że się upiję i co ja wtedy powiem ojcu? Ale mimo to bawiłam się. No bo jakby mogło by być inaczej. Zostałam przecież wypuszczona z klatki.
Na imprezie były same nasze koleżanki i koledzy. W pewnym momencie do domu weszło dwóch starszych chłopaków i krzyknęli: Niespodzianka! I rozbrzmiało chyba po raz setny: Sto lat, sto lat... Bawiliśmy się i tańczyliśmy. Gdzieś koło 3 w nocy poczułam, że chyba nogi odmawiają mi posłuszeństwa. Usiadłam w rogu pokoju i obserwowałam. Ktoś tańczył, ktoś puszczał muzykę, ktoś wymiotował, ktoś polewał wódkę... Po dłuższej obserwacji uśmiechnęłam się do siebie. Myślałam o tym jaka byłam w tym momencie szczęśliwa.
Słuchając muzyki poczułam się obserwowana. Takie rzeczy się czuję... Odwróciłam się w drugi koniec pokoju i zobaczyłam JEGO. Patrzał się na mnie głębokim, lekko upojonym wzrokiem... I patrzał, i patrzał, i patrzał... A ja? Nie, nie poczułam się skrepowana - miałam pełną świadomość swojego wyglądu. Pomyślałam, że fajnie by było GO poznać i mieć z kim przetańczyć resztę zabawy - ale przecież nie podejdę do NIEGO pierwsza, bo niby co ja bym miała mu powiedzieć? I tylko patrzyłam na NIEGO, z nie mniejszą fascynacją jak ON na mnie... Nagle podszedł do mnie jego kolega. Zapytał czy z nim nie zatańczę. Myślałam sobie: Spieprzaj mi z przed nosa, zajęta jestem. Odpowiedziałam: Ok. Tańczyłam z nim i rozmawiałam. Zadawał mi mnóstwo pytań. Naprawdę dużo jak na pierwszą rozmowę. Po całym przesłuchaniu czułam się trochę zirytowana, a on powiedział: Napewno mu się spodobasz. I zostawił mnie samą na środku pokoju i poszedł się napić. Chciałam wrócić do swojego rogu pokoju, ale już nie miałam po co. GO tam nie było. Bawiłam się dalej starają się nie myśleć o NIM i o tej rozmowie z jego kolegą. W pewnym momencie GO znowu zobaczyłam. Rozmawiał z swoim kolegą i naszą jubilatką. Patrzyłam na NIEGO, a ON zaczął iść w moim kierunku... Podszedł do mnie, pocałował mnie, odwrócił się, ubrał kurtkę i wyszedł... Tyle GO widziałam... CO było dalej na imprezie, nie pamiętam... Koło 7 wróciłam do domu...

Po odespaniu nocki, wstałam, zdałam relację rodzicom i zasiadłam do swojego komputera. A na komputerze wiadomość na GG. Od jego kolegi. Nie wiedziała skąd ma mój numer, ale odpisałam. I pisaliśmy tak sobie 3 dni. Traktowałam GO jak idealne źródło wiadomości o NIM. Faktycznie dobrze trafiłam, bo był jego przyjacielem. I tak się dowiedziałam, że ON to Damian, że ma 20 lat i że jest typem łobuza.

I wtedy jak każda normalna dziewczyna powinnam wziąć się w garść, odwrócić na pięcie i dać sobie spokój. Ale nie, no bo przecież za spokojne życie miałam...

I tak po kilku dniach zadzwonił Damian. Rozmowa była bardzo krótka:
- Możemy się w sobotę spotkać?
- Yyyy... Tak!
- Ok to ustalimy jeszcze wszystko dokładnie później. Pa
- Pa

Zatrzymajmy się na chwilę w tym miejscu. Wiecie co wtedy czułam? Byłam zajebiście podekscytowana. Tak bardzo chciałam Go zobaczyć. Ale... Ojciec! Co ja mu powiem? Jak się wyrwę z domu! Przecież to nie ma sensu. Jakby nawet mi się udało, to na dłuższą metę to nie przejdzie. Jednak postanowiłam zaryzykować...
Nie pamiętam dokładnie co wymyśliłam, bo to nie było ważne. Ważne było to, że zobaczyłam się z NIM.
Pamiętam jeden moment z tego spotkania, który utkwił mi w głowie chyba na zawsze:
Spacerowaliśmy po plaży (w zimę też jest tam pięknie), zadzwonił Jego telefon. Byłam na tyle blisko NIEGO by wyłapać niektóre słowa dziewczyny, która do NIEGO dzwoniła.
- Gdzie jesteś?
- Na plaży.
- Co Ty tam robisz?
- Jestem z moją dziewczyną...
I tu już nie słuchałam dalej. Dziewczyną? Jaką dziewczyną?! Od kiedy?!
Skończył rozmowę i zapytałam GO:
- To my jesteśmy razem? Czy ja coś przeoczyłam?
- A nie zapytałem się Cie o to?

I tak oto zostałam dziewczyną mojego Damiana. 02.02.2008! <3



Życie toczyło się bardzo szybko. Szkoła, kłamstwa dla rodziców - tak musiałam coraz bardziej kłamać, by móc się spotykać z Damianem. Spotkania z Damianem, choć rzadkie to bardzo intensywne: rozmowy, spacery i inne małe bzdety :)

Mój ojciec robił się coraz bardziej despotyczny. Miałam już skończone 18-lat, a nie mogłam nic. Gdzieś tam w natłoku tego wszystkiego nauczyłam się palić. Tak, to mój idealny środek antystresowy. Pomimo tego, że nie miałam zbyt dużo czasu dla Damiana. On był. Był i dawał mi wiele radości. Trwał przy mnie. Nie przestraszył się mojego ojca i jego zachowania i nie zostawił mnie. A przecież mógł... Zdawałam sobie z tego sprawę.

A jaki On był?
Zawsze myślałam sobie, że przyjedzie po mnie książe na białym koniu i mnie porwie - ah, te dziecinne marzenia. Później szukałam swojego ideału.

Mój ideał nie musi być przystojny, ale musi być powalający. Aby nogi mi miękły od jego spojrzenia, uśmiechu i dotyku. By elektryzowały jego gesty, ton głosu i zapach. I aby był wyższy ode mnie. I patrzył z zachwytem, rozpieszczał, szanował i kochał.
Wiadomo… Musi być inteligentny, czuły, silny, opiekuńczy itd., itp. Każda z nas w liście cech idealnego mężczyzny wymieni te same. A przecież nie każda marzy o takim samym facecie. Co takie rozróżnia tych inteligentnych, czułych, silnych itd. mężczyzn od siebie? Co powoduje, że każda z nas na ideała wybrałaby innego?
To, czego szukam w mężczyźnie idealnym nazywam ‘doprawienie pieprzem’. Aby logicznie się ze mną sprzeczał, był sarkastyczny, ironiczny, miał diabła pod skórą i cholerę w oczach, by wyczuwał, czego chcę, by się drażnił, kusił, pobłażał. Zmuszał do walki.
By stawał w obronie zawsze, gdy tego potrzebuję. Pomagał i opiekował się mną.
I by kochał kochać. Mnie.
I On właśnie taki był.

Któregoś dnia, gdy już pracowałam, na takim stanowisku jakim mi wybrali rodzice, zdecydowaliśmy, w sumie to Damian zdecydował - ja się dostosowałam, zresztą mając to w nawyku przy despotycznym ojcu:
- Zabieram Cię z stamtąd. Zamieszkasz ze mną!
To było po dwóch latach znajomości.

I tak się stało. Już nie wspomnę o tej wielkiej awanturze w domu, gdy poinformowałam rodziców, że się wyprowadzam. Już nie byłam grzeczną córeczką tatusia. Jakie zdziwienie w jego oczach było, że od 2 lat mam chłopaka. No cóż. Trzeba było ze mną rozmawiać, a nie rozkazywać to może wtedy byś o tym wiedział.

Pakowanie.

Przeprowadzka.

I...

Pierwszy kop w dupę!

Czy wiecie jak czuję się księżniczka wyrwana z zamku do chatki na wsi? Nie? To ja Wam opowiem krótko...

Czułam się zagubiona! Pozmywać talerze? Ale jak? Pod ciepłą czy zimną wodą? Posprzątać pokój? Ale jak? Zrobić sobie sama kolację? Ile czasu mam gotować jajka na twardo? Jak umyć te okna i czym? Banalne? Ale ja nie potrafiłam tego zrobić, bo mnie tego nikt nie nauczył.
I tu zdał egzamin mój Damian. Nie, nie wyśmiał mnie. Zabrał mnie do pokoju swojej mamy i opowiedział jej moją historię. A Ona krótko odpowiedziała: "Spokojnie dziecko, damy radę. Ja Cię wszystkiego nauczę."
Boże dziękuję Ci za tą kobietę! Wiecie jaką radość dawała mi nauka z Nią? Niesamowitą. Nauka wstawiania prania w automacie, pierwsze próby gotowania, prasowanie... I tu zrodziła się moja pedantyczna natura. Upór i zawziętość, którą mam w sobie od dziecka sprawiły, że wykonywałam wszystko do perfekcji... I tak sobie, żyłam z Nimi... Szczęśliwa...

Aż tu naglę pach! Policja! Zabierają Damian! Gdzie Go zabierają?! Gdzie jest mój Damian?!... Nie ma... Co ja teraz zrobię?! Przecież to prawie obcy ludzie dla mnie? Jak ja mam z Nimi teraz żyć?! I tu znowu ta cudowna kobieta okazała się być dla mnie druga matką. Usiadła i powiedziała: "Nie martw się, poradzimy sobie. Nigdzie Cię stąd nie puszczę." I długa rozmowa...

Wytłumaczyła mi wszystko, że Damian narozrabiał dużo jeszcze za nim Go poznałam. Że nie wiedział jak mi to powiedzieć, że bał się, że mnie straci...
Nie było GO 3 tygodnie. Gdy wrócił rozmawialiśmy bardzo długo. Wyjaśnił mi wszystko. I zadał mi pytanie:
-Czy dalej chcesz być ze mną? Ja niczego nie mogę Ci obiecać, tylko to, że Cię bardzo mocno kocham.
A ja płakałam. Wyszłam na spacer. Nie ważne, że nie wiedziałam gdzie mam iść, że nie znam okolicy... Musiałam to wszystko przemyśleć.
Myślałam bardzo długo na tym czego chce. Wiedziałam tylko dwie rzeczy:
- Że nie chce wracać do tego życia z rodzicami
- Że kocham Damiana ponad wszystko.
Postanowiłam z Nimi zostać. I tak zaczęło się moje życie na huśtawce. Dom, Damian, policja, sprawa w sądzie, odsiadka Damiana. I tak w kółko. Znalazłam pracę i żyłam sobie. A Damian? Jedna sprawa za drugą. I końca nie było widać. A ja? A ja byłam przy Nim. Robiłam co mogłam. Siedziałam na forach prawniczych godzinami, wisiałam na telefonie, byle by mu pomóc. I tak toczyło się moje życie. Między jego odsiadkami, a przerwami w karzę.

Myślicie teraz pewnie sobie po co z Nim byłam, skoro mogłam sobie życie ułożyć na nowo? A bo Wy Go nie znacie! Nie wiecie jakim jest człowiekiem. On jest dobrym człowiekiem! I ja w Niego wierzę. Między odsiadkami robił wszystko co mógł bym czuła się jak księżniczka. I tak się czułam! Mnie możecie osądzać, ale jego nie! Każdy w życiu popełnia błędy. Ale i każdy zasługuję na drugą szansę!

Toczyło się to bardzo długo, bo aż 2 lata. Takie mamy prawo w Polsce i politykę, że życia ludziom się nie ułatwia, a utrudnia.

Przed ostatnią Jego odsiadką spadł na nas kolejny grom z nieba. Ciąża...
No tak, co za ze mnie nie odpowiedzialna dziewucha nie? A no właśnie nie! Po przebytej chorobie w dzieciństwie teoretycznie dzieci mieć nie powinnam. A tu proszę. Przez całą ciąże Damian zasuwał jak głupi by zabezpieczyć mnie i dziecko. By nasz syn miał wszystko co trzeba. Starał się...
Ale widziałam ten strach w jego oczach. Bał się, co będzie dalej. Co ze mną, co z jego synem? Co będzie z nami?
Wiedziałam co nas czeka. Najdłuższa odsiadka. Najdłuższa rozłąka. Rozmawialiśmy i płakaliśmy. Bardzo długo rozmawialiśmy. Kochaliśmy się i niedługo mieliśmy mieć dziecko - co mogliśmy postanowić? Będziemy iść prze to razem.
Niedługo potem urodził się Marcel. Uwierzcie mi na słowo: Damian jest najlepszym ojcem pod słońcem. Przebierał, karmił, nosił, wstawał w nocy na karmienie. I żebyście widzieli ten błysk w jego oku. Sprawiało mu to ogromną radość. Każdym gestem i słowem pokazywał wszystkim dokoła jak wiele znaczy dla Niego Marcelek. Niestety, nacieszył się tacierzyństwem tylko 2 miesiące. Sprawa, wyrok: 2 lata i 8 miesięcy.


To co przeżywałam wtedy to istny horror. Wiedziałam, że za chwilę stracę kogoś kogo kochałam na życie. Wszystko co robiłam robiłam w jakimś amoku... Pakowanie Damiana. Pożegnanie. Pakowanie mnie i Marcelka. Przeprowadzka do rodziców. Tak, musiałam do Nich wrócić. Sama z dzieckiem nie dałabym sobie rady. A rodzice? Stanęli na wysokości zadania. Dali mi wsparcie i czułość, której potrzebowałam.

I tak o to stałam się matką samotnie wychowującą dziecko.


Jak żyję teraz? Już w miarę normalnie. 100% poświęcam się Marcelkowi i staram się czerpać jak najwięcej szczęścia z rodzicielstwa. Niedługo wracam do pracy. A co z Damianem? Wyjdzie w marcu 2016r. Czekam, jak narazie. A czy będziemy ze sobą razem jak wyjdzie? Nie wiem, nie umiem powiedzieć co będzie za 2 lata. Nie szukam nikogo innego na jego miejsce, bo nikt inny nie pokocha mnie tak jak on i nikt nie zastąpi Marcelowi jego miłości. Ale uczucia czasem słabną, bledną i wygasają... Ale walczymy. Razem! Z Damianem. Każdego dnia wstajemy z myślą, że jeszcze trochę, już nie długo... Mamy dla kogo walczyć. Kochamy się a to najważniejsze. Wspólna przyszłość i jej wizja daję nam sinego powera! 

Oto moja krótka historia.

12 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Musimy :) Mamy dla kogo. Witam Cię Aniu w moich blogowych progach :)

      Usuń
    2. cichutko zaglądam i podziwiam :) masz dar do pisania, nie myślałaś nad pisaniem bajek dla dzieci ? ;) może pomyśl o tym, bo po sposobie pisania lekko się ciebie czyta a myślę, że wyobraźnie masz równie rozwinięta i mogłoby powstać coś bardzo bardzo fajnego :)

      Usuń
    3. Ojej :) Naprawdę?
      No nigdy nad tym nie myślałam... To by było dopiero wyzwanie :D

      Usuń
  2. Bardzo się kochacie będzie wszystko dobrze ,chociaż dwa lata to bardzo długo okres nie wyobrażam sobie żeby mój facet zniknął z mojego życia na taki czas..Musi być Ci bardzo ciężko..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dwa lata to baaardzoooo dużo! Jest ciężko, ale idę dalej. A gdy mi smutno, myślę o tej naszej przyszłości i trzymam się tego...

      Usuń
  3. świetny blog;)
    Będe uzależniona;)
    Wierzę że dacie radę i będziecie razem;)
    Trzymam kciuki;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo się ciesze :) I narazie nie dziękuję by nie zapeszyć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ada super blog,bardzo bardzo mi sie podaba sposób w jaki piszesz,. Trzymam za Was kciuki :)Edyta K (fb)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ada pięknie piszesz masz dar,Twojego bloga czyta się lekko i strasznie wciąga naprawdę kawał dobrej pracy :) Co do Damiana to mam nadzieję,że będzie razem i przetrwacie ten czas bo się kochacie a to jest najważniejsze :)

    OdpowiedzUsuń
  7. :))) super pięknie napisane zapiera wdech w piersiach:)))

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się "mój kawałek podłogi" zostaw coś po sobie :)