wtorek, 25 marca 2014

Matka - trup ...

Umarłam.
Nie żyję.
Zaliczyłam zgon.

Ostatnie dni mnie nie rozpieszczają:
- Jakieś stany depresyjne depczą mi po piętach
- Kolejna rozmowa kwalifikacyjna o pracę
- Przeziębienie Marcela
- Ząbkowanie
- Brak wsparcia i rozmowy z ojcem syna mego

Ja wiem, wstyd się użalać, marudzić - przecież życie takie piękne, cieszyć się nim trzeba, ale ja muszę.  
Po prostu muszę. 
Rozładować się co nieco.
Bo przysięgam z tego grobu nie wstanę.

Marcel dokazuję, a ja? A ja z sił opadam, wariuję i słaniam się bliska podłogi. 
Brakuję mi pomocy - takiej dobrowolnej, nie przymuszonej i nie wyproszonej - ojca dziecka mego mi brakuję. 
A tak cały dzień z moim szalejącym oprawcą samiuteńka.
Na widok zupek, serków, pampersów i samochodzików robi mi się nie dobrze - ja wiem, jutro mi przejdzie, ale jak przetrwać to "dziś"?

Najgorzej jak dodatkowo mój kiepski dzień (dwa, trzy, ... , ewentualnie siedem) łączy się z kiepskim dniem Marcela. Wtedy serio nie mam ochoty wstać z łóżka, a wszystko maluję się w czarnych barwach...

Doszłam do wniosku, że przydałaby mi się jakiś odpoczynek.
Nie należy mi się?
Od roku samotnie wychowuję dziecko - nie mylić z samotną matką, bo takową nie jestem.
A gdzie jest napisane, że po urodzeniu nie ma już "MOICH" potrzeb?
Ja potrzebuję zmiany miejsca, oddechu, odskoczni, żeby nacieszyć się sobą i zapomnieć na chwilę o problemach. 
By się naładować i być lepszym człowiekiem.
Lepszą matką.
Zanim się rozłożę.
I zacznę śmierdzieć.
Jak na trupa przystało.

Potrzebuję odrobinę szału, radości, ekscytacji.
Jest okazja gdzieś wyjść - koleżanki zapraszają (rzadko, bo rzadko, bo jakoś się ulotniły po narodzinach Marcelka, większość bezdzietnych, ot tak tylko zaznaczę).
Jak mantrę powtarzam - może następnym razem. 
Ale to rodzi przygnębienie i frustrację. 
Bo przecież należy mi się. 
Jak psu zupa. Od porodu niegdzie nie byłam. 
Oszaleć idzie. 
A podobno szczęśliwi rodzice = szczęśliwe dziecko. 
I w ogóle jak można tak żyć, odkładając wiecznie wszystko na później. 
Aktualnie jeszcze się nie pogodziłam z tym. Wciąż przeżywam. 
Ja wiem, wiem, ale na ten moment, puste hasła pod tytułem "inni mają gorzej", "nie można mieć wszystkiego", "ciesz się tym co masz", "to nie tylko Ty", "takie życie"- do mnie NIE przemawiają.


Mimo wszystko działam na pełnych obrotach. 

Synuś mnie mobilizuje, a i wyjścia raczej nie ma. 
Każdy jego uśmiech. 
Każda psota w ciągu dnia sprawiają, że jakoś brnę do przodu. 
I podejmuję wyzwania. 
Walczę. 

A wy jak sobie radzicie z swoimi frustracjami?
Macie jakieś sprawdzone sposoby?

Podsyłajcie jeśli nie chcecie mieć mnie na sumieniu ;)

Trochę humoru:
Matka znikła w nieznanych okolicznościach - wróci jutro albo pojutrze, ewentualnie za 3 dni ;)





10 komentarzy:

  1. znamy te stany, my z K. równiez wiecznie sami juz prawie z 3-latka, terazz kolejny babel... jest czasem ciężko, na szczęście K. mi pomaga, ba czasem myślę że jest lepszą matką niż ja ;-) musicie dużo rozmawiać -szczerze ze sobą inaczej zwariować idzie. Poszukaj tez innej matki z którą umowisz sie na spacer, na ciacho, na plac zabaw, wyzalisz, jak bedziesz potrzebowac zaopiekuje sie malym a Ty do kina pojdziesz. Życzę Ci takiej psiapsiuły na Twojej drodze... na pocieszenie dodam - dzieci rosną szybko ;-)
    :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O boże, wkońcu doczekam się komentarza bez anonima (oczywiście moje anonimy są dla mnie równie ważne). Ale z ojcem dziecka to bardziej skomplikowane, bo go z nami nie ma. Ale taka przyjaciółka - mamusia by mi się przydała.
      Dziękuje:* .

      Usuń
  2. No coż ,,,niestety ...dzieci to nasz słodki ciążar ...
    Ja sama nie wychowuję moich dzieci ,bo niby mam swojego ojca dzieci przy boku ,ale dzieci go widzą wcześnie rano i poźno w nocy ,czyli tak jakby go nie było prawie ... To prawda dzieci szybko rosną ,ale jak się pojawia kolejne historia się powtarza.
    Ja mam takie słodkie 3 ciężary .Jedna lada moment pełnoletnia będzie ,a wcale nie jest lżej niż na początku ,bo szereg innych problemów nastolatkowych się pojawia.Średni syn 11 letni niby już odchowany a ciągle jeszcze dziecko ,więc też ma swoje potrzeby i wymagania i wreszcie najmłodszy słodziak to córeczka prawie 2 latka .Non stop z nią w domu jestem i tak jak ty mam ciągle to samo ,zupki,kupki,pampersy,zabawy na poziomie poniżej przedszkola ...
    Ja znalazłam nieopodal domu klub mamy i malucha .Niby tylko 2 razy po 2 godzinki w tygodniu ,ale totalne oderwanie się od rzeczywistości .Dzieci się bawią ,a my sobie gadamy i kawkę czy herbatkę popijamy w miłej atmosferze .
    Do tego jestem rękodzielnikiem i jak mam totalnego doła to sięgam po szydełko,druty czy igłę z kanwą i to też pomaga ...
    Od kwietnia będę prowadziła warsztaty artystyczne dla mam z dziećmi .My sobie coś tam ciekawego porobimy ,a dzieci się wspólnie pobawią i wszyscy wyciągną z tego korzyści .Mamy odpoczną ,czegoś się nauczą ,a dzieci miło spędzą czas na wspólnej zabawie.
    Najważniejsze ,żeby nie dać się zwariować ... Wszystko dla dziecka ,ale chociaż odrobinę dla siebie też trzeba wyrwać .
    Życzę ci ,abyś znalazła taki sposób zrealizowania siebie ,jak dobrze pomyślisz ,poszukasz to zobaczysz ,że dziecko nie musi być przeszkodą ,a np : łącznikiem do nowej znajomości .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za wsparcie :)
      U mnie jest tylko jeden bardzo mały problem - pochodzę z niewielkiej miejscowości i możliwości mniej na nowe znajomości.
      Ale rękodzieło?
      Bardzo ciekawy pomysł ;)
      A mogłabyś mi napisać czym się dokładnie zajmujesz?
      Czapeczki, szaliki, buciki?
      Bardzo mi się podobają takie ręcznie robione rzeczy ;)

      Jeszcze raz bardzo dziękuje za miłe słowa i dodanie otuchy :)

      Usuń
  3. proszę bardzo moje FP https://www.facebook.com/ZKoszykaRekodzielnika
    i blog http://iglanitkaiszydelkiem.blogspot.com/
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje :)
      Bloga już znalazłam a i FP polubię by być na bieżąco :)

      Usuń
  4. dziękuję bardzo.Miło mi :)

    OdpowiedzUsuń
  5. trochę, jakbym o sobie przeczytała jakieś... 4 miesiące temu. i - nie przesadzam - naprawdę myślałam, że będę rzucała przysłowiowymi talerzami. tak się wydaje, że szczęście, radość i duma. no tak, wszystko to prawda, tylko matka jest istotą, która ma w życiu najciężej: urodzi dziecko i dałaby mu wszystko kosztem siebie, co się w końcu odbije na jej psychice. ja tak miałam. najgorsze były potem te wyrzuty sumienia: jak ja w ogóle mogę tak myśleć?
    ciekawe, ze piszesz o jednej rzeczy, z którą i ja walczyłam jeszcze całkiem niedawno, przyznać się muszę, a u nikogo innego tego nie spotkałam: poczucie tymczasowości. odkładasz coś na jakieś niezidentyfikowane "potem", które - wiesz to dobrze - nie nadejdzie. nie będzie inaczej: dziecko zawsze będzie, zawsze będzie absorbować. myślisz, że "kiedyś to","kiedyś tamto". i w końcu uświadamiasz sobie, ze nie będzie tego "kiedyś", jeśli go nie wprowadzisz w życie. i dociera do Ciebie, że NIC NIGDY nie będzie jak kiedyś, że sobie "nadrobisz". ja to wiedziałam, ale moja podświadomość nie. i kisiłam się z tym strasznie długo. kiedy kolki się skończyły i pogodziłam się, że moje dziecko nie jest typem śpiocha, zaczęłam organizować życie dla siebie od nowa. może to zabrzmi śmiesznie, ale rutyna była bardziej potrzebna mi niż mojej małej. i wtedy ona zaczęła też dłużej sypiać :)
    owszem, tata mojego dziecka jest na miejscu, ale bardzo długo i dużo pracuje. no, życie. dlatego całe dnie jestem z dzieckiem sama. wbrew temu co się mawia, mimo niewielkiej odległości od domu moich rodziców, jakoś nie śpieszy im się mnie często odwiedzić...

    i, sama założyłam bloga jeszcze w ciąży, bo już mi brakowało ludzi. mieszkam w małej miejscowości i wszystkie mi bliskie osoby powyjeżdżały czy to za granicę, czy do większego miasta. ja się potrafię przyjaźnić na odległość, ale czasem - jak piszesz - po ludzku chcę wyjść do ludzi, z kimś na ploty. do tego nie trzeba większych przyjaźni. wierz mi, mimo, ze czasem mnie któraś odwiedzi, co zdarza się i tak bardzo rzadko, to na wyluzowanie się, na piwo - nie wyszłam też od porodu. a to już nie jest zdrowe.
    i wtedy pomyślałam, że w Internecie są na pewno podobne osoby, z którymi może nie trzeba zawierać wielkich przyjaźni, ale pogadać, pożalić się, oderwać od rzeczywistości na moment, przeczytać miłe słowo... nam, kobietom i nam, mamom, miłe słowa są baaaaardzo potrzebne.

    sama oferuję się - jeśli chcesz - miło mi będzie Cię poznać :) trochę więcej u mnie na blogu: walkawkuchni.wordpress.com albo na priv.

    pozdrawiam i Ciebie i Marcela i trzymam mocno kciuki, by to "dziś" minęło jak najszybciej (oj, znam takie "dzisieje" ;) )
    kasia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za tak miły komentarz. Fajnie jest poczytać, że w tym wszystkim nie jestem sama - choć nie życzę matką podobnych odczuć.
      Wieczorkiem postaram się znaleźć czas (o ile dostęp do komputera nie będzie ograniczony) i zajrzeć do Ciebie.
      Chciałam również podziękować za zaoferowanie "siebie" - mi również będzie Ciebie miło poznać :)
      Dziękuje za pozdrowienia i również pozdrawiamy Kasiu ;)

      Usuń

Jeśli podoba Ci się "mój kawałek podłogi" zostaw coś po sobie :)